Wczoraj była taka jatka, że wyskoczyliśmy z TŻtem z łóżek i nie potrafiliśmy nad tym zapanować
Leon pogonił Jacka, Jack pogonił Leona i rzucił się na niego (chyba). Zrobił się wrzask, zaczął wyć Shibasek przybiegła Bunia i zaczęła lać Leona.
Chcieliśmy Leona wyciągnąć z tego kłębowiska, zawinął się w precelek, najeżył i prychał raz za razem i wył. Myślałam, że mu coś się stało, złamał coś, uszkodził. Shibasek wył, zjeżył się, chciał atakować. W końcu udało się złapać Shibaska, zamknęliśmy go w łazience, wył tam, Jack polecał pod drzwi, Leona zaniosłam na łóżko i starałam się go uspokoić. Bunia uciekła do szuflady w biurku, Cardek w ogóle gdzieś zniknął. Po kilku minutach się uspokoiło, wypuściłam Shibaska i niestety na noc w łazience zamknęłam Jacka
Z kuwetką, miseczkami z jedzeniem i wodą z 2 posłankami. Musiałam ich jakoś rozdzielić. Jak bym zamknęła Leona - Jack atakowałby Shibaska, zamknięcie Shibaska nic by też nie dało, bo Leon atakowałby Jacka. Więc padło na Jacka.
Noc była spokojna, ranek też. Jacka wypuścił nad ranem TŻ, teraz koty zostały same, mam nadzieję, że się nie zabiją
