Cindy pisze: Pobiegl w zarosla z boku mojego bloku. Natychmiast wzielam saszetke Winstona i postawilam wsrod tych drzew. Na drugi dzien poszlam sprawdzic czy zjadl i zanioslam nastepna. Od tej pory kotek czeka codziennie o tej samej porze. Nie podchodzi do mnie tylko czeka az sie oddale. Specjalnie kupilam mala latarke, bo tylko tak moge go zobaczyc, po jego blyszczacych oczkach. Tez bije sie z myslami, czy aby dobrze robie, mysle nawet nad skleceniem dla niego budki styropianowej na zime.
No, właśnie. W takiej sytuacji pomaganie może bardziej zaszkodzić niż pomóc. Jeśli warunki terenowe nie są sprzyjające, a ludzie nie wszyscy przyjaźnie nastawieni, to może być różnie. Tym bardziej, jeśli działa się w pojedynkę. W przypadku tego kotka biało-czarnego, to miejscem, gdzie on zjawia się pod wieczór, jest niewielki trawniczek przed budynkiem, tuż przy ulicy, z ozdobnymi krzewami, pod którymi kotek się chowa. Ten teren jest własnością wspólnoty. Tam już jest sporo brudnych pojemniczków, jakiejś folii aluminiowej, na której dostał kiedyś coś do jedzenia, pozostawionych przez ludzi. Nikt tego nie sprząta, tak jakby myślano, że on nadal może z tego jeść. Dlatego ja nie zostawiam mu jedzenia, żeby potem nie było na mnie, że to ja śmiecę. Przynoszę mu jedzenie w miseczce i czekam, żeby zjadł. Trwa to około pół godziny. W tym czasie przechodzi koło nas pełno ludzi wracających z pracy, młodzieży, dzieci, ludzi z psami, wyprowadzanymi na spacer. Przejeżdża i parkuje mnóstwo samochodów. Obawiam się, ze jak ludzie będą widzieć, że ja codziennie go karmię, to przestaną się nim interesować i będą uważać, że mają problem z głowy, dzięki mnie. Jeśli ja nie dam rady przynosić mu jedzenia, to zostanie bez pomocy. Poza tym, ja daję mu dobre jedzenie i on, gdy jest najedzony, to przestaje tak miauczeć. A jeśli będzie siedział cicho pod krzakiem i nikt nie będzie go widział i słyszał, a ja nie przyjdę, to nikt mu nic nie da, bo ludzie dają mu jeść dlatego, że on zwraca uwagę na siebie tym miauczeniem.
Ja na razie jeszcze pracuję, ale od września mamy całkowicie nowe kierownictwo, które coraz bardziej zdecydowanie zaczyna wprowadzać znaczące zmiany organizacyjne. W moim dziale z końcem roku odchodzą dwie osoby, w innych przypadkach jednostki dzieli się lub łączy, co daje możliwość pozbywania się pracowników lub zatrudniania ich na mniej korzystnych warunkach. Część zadań wykonywanych przez wyspecjalizowane działy, przenosi się do jednostek dotychczas obsługiwanych, które będą musiały same załatwiać to, co do tej pory zlecały jednostkom wyspecjalizowanym. Poważnie mówi się o likwidowaniu własnych jednostek obsługi i outsourcingu. Biorę więc pod uwagę, że i ja mogę stać się ofiarą tej reorganizacji, bo nasz dział nadal jest "na celowniku" kierownictwa i wtedy nie będę mieć absolutnie żadnych możliwości finansowych, aby dokarmiać bezdomne koty, choćby tylko tego jednego. I to może zdarzyć się równie dobrze za rok, jak i po Nowym Roku. Po prostu nie mam żadnej pewności, co czeka nas w pracy w najbliższych miesiącach. Dlatego boję się podejmować jakiekolwiek nowe zobowiązania.