nic dziś nie podrzucę, bo też mi źle...
byłam na cmentarzu, prawie nie żyłam po powrocie, jednak to już za duży wysilek. A. le mam taki wewnetrzny przymus właśnie tego pierwszego, ew drugiego. Przymus nie wynika z tego co ludzie powiedzą, bo mam to gdzieś, nie z tego, że niby tak wypada - nie wiem. Ale czuję potrzebę pójścia ten raz do roku, na chwilę, na zapalenie tego światełka, na chwilę pomyślenia, wlaśnie TAM. Ode mnie to całą wyprawa - do autobusu jakieś 750m, idę prawie 15 min. W autobusie 25 min, potem na tramwaj, to już dojście bliziutkie, w tramwaju 35 min. Pętla tramwajowa pod samym cmentarzem. Tylko kupno kwiatów, zniczy i idę...Cmentarz jest ogromny, las, i wreszcie jest - pole urnowe. Takie kolorowe, wesołe ?, takie w sumie pozytywne. Choć dziś nawet zdjęcie mi nie bardzo wyszło
https://zapodaj.net/plik-dwTfZIXrr6Potem jeszcze jakiś kilometr po cmentarzu do babci - właścicielki, w końcu w jej domu mieszkam, przy śmierci byłam. I na tramwaj, MPK jak zwykle na wysokości zadania , tramwaje dosłownie co minutę, w rózne krańce miasta, prawie puste, a przecież ludzi tłumy. Na koniec uber, bo do mnie autobus powrotny byłby za godzinę (tak, mieszkam w Poznaniu, w jego administracyjnych granicach), 10 min czekania, 40 zł i jestem W DOMU. Piec w kotlowni uszykowany już rano do rozpalenia, teraz już ciepełko, pranie (też rano poczynione) schnie.
W sumie 4 godz, kilka kilometrów przedeptane - kręgoslup nie wytrzymuje.
Ola - przesluchałam jeszcze ze trzy razy to "Miasto milości". Możesz mieć rację...to o czym rozmawiałyśmy. A
koraliki i tak mi w głowie siedzą.
Idę Mendę wołać, dziś prawie cały dzień w domu siedziała, starzeje się mi też ta kota
