Wieczorem ubraliśmy kubraczek i zepsuł mi się kotek.
Działała tylko na wstecznym.
Okropnie płakała.
Spala u mnie na rękach i tylko wtedy jak stałam, bo jak próbowałam usiąść to koncert zaczynał się od nowa.
Szajkę sterylizowaliśmy o 18.30, a Grandzię o 9 rano.
Mam porównanie i pewne spostrzeżenia dla potomnych.
1000 razy lepiej rano.
Człowiek przytomny jest przez kolejne 15-16 godzin, jest w stanie przypilnować koteczka jak wychodzi z narkozy i głupie rzeczy chce robić.
Wieczorem ok północy wsadziłam ją do transportera, zdjęłam kubraczek i grzecznie poszła spać.
Przebudziła się dwa razy w nocy, zmieniła pozycję i dalej spała.
Transporter miała przy głowie obok łóżka, więc miałam podgląd na to co się dzieje.
Nad ranem obudziło nas miauczenie, taki płacz kotka..... to Szajka zaglądała do Grandzi i wolała ją.
Dzisiaj rano zjadła troszkę śniadanka (z pomocą Szajeczki) i zrobiła małe siusiu w kuwetce.
Szew faktycznie jest większy od ego co miała Szajcia, taki za pępuszek.
Wieczorem jedziemy do kontroli i na zastrzyk z antybiotykiem.
Teraz śpi moje małe kochane kociątko, a Szaja próbuje się na niej położyć.
Niby na co dzień nie ma wielkiej miłości, ale jak mała tylko zamiauczy to SZ biegnie do niej i liże po główce, wącha i sprawdza co się dzieje.
