O 11-tej w nocy we wtorek przeżyliśmy drugi koszmar, tym razem pod tytułem "Powrót Boogeycata"
Ja byłam w łazience, a koty siedziały jeszcze w ogródku, gdy nagle usłyszałam jakieś tupoty i łomoty. Pobiegłam do pokoju i moim oczom ukazał się widok przerażający:
Czaruś nie biegał, ale po prostu fruwał w powietrzu po wszystkich meblach z szybkością błyskawicy, starając się znaleźć miejsce, aby się ukryć. Wpadł na parapet, ale natychmiast z niego uciekł wyjąc, krzycząc, bucząc, sycząc, z oczami na wierzchu z przerażenia i wzrokiem nieprzytomnym z powodu narastającej paniki. Kropcia z Tyśką wpadły za nim do mieszkania, ale zaczął rzucać się na nie z krzykiem, więc uciekły do ogródka, a on pobiegł za nimi i tam biegał po trawniku we wszystkich kierunkach, bez sensu, wrzeszcząc, jakby był obdzierany ze skóry.
Trawa była dość wysoka i było kompletnie ciemno, ale od razu olśniła mnie myśl, że ten obcy kot musiał przejść przez ogrodzenie i prawdopodobnie siedzi gdzieś w tej naszej trawie. Jak najszybciej zapędziłam całą trójkę do mieszkania i zamknęłam drzwi balkonowe. Czaruś padł na podłogę za kanapą, półprzytomny, wyjąc i bucząc. Kropcia usiadła spokojnie na drapaku, a Tyśka została pod oknem, patrzyła w ciemność i cicho warczała - Tyśka i Kropcia wcale się nie bały. Wzięłam latarkę i zaświeciłam do ogródka. Od razu w świetle latarki rozbłysła na zielono para kocich oczu, a po chwili dojrzałam właściciela tych oczu - sporego, chyba czarnego kocurka z nastroszonym ogonem, chodził sobie po ogródku i wszystko obwąchiwał. Widywałam go już wcześniej - zawsze idzie na spacer koło naszego bloku o 11-tej w nocy, ale gdy był za ogrodzeniem, Czaruś w ogóle się nim nie przejmował.
Opuściłam rolety, żeby koty już nie widziały intruza i wzięłam się za uspokajanie Czarusia. Nieszczęsny Czarek nadal buczał i syczał za kanapą, bojąc się poruszyć. Dopiero po długim głaskaniu mogłam go wyciągnąć zza kanapy i ponosić po mieszkaniu, żeby zobaczył, że nie ma nikogo obcego. Ale i tak na kolejne pół godziny zaszył się za kanapą i tylko nerwowo zza niej wyglądał co jakiś czas.
Gdy około 24-tej Czaruś się już trochę uspokoił, to Tyśka, widocznie zdenerwowana jego szaleństwami, zaczęła biegać od kuwety do kuwety, kopiąc nerwowo i zostawiając po krwawej kropelce
Dostała więc, w odstępie 40 minut, najpierw połowę dobowej dawki Stresnalu, a potem tabletkę Relaxinu. Gdy o 1.20 padła w przedpokoju i przestała odwiedzać kuwety, pozamiatałam mieszkanie ze żwirku i o 1.30 poszliśmy spać. Czaruś padł na kołdrę i zasnął od razu. Straszny biedaczysko z niego. Jego koleżanka Kropcia bije obce koty, a on...
Oczywiście następnego dnia wzięłam urlop

Tyśka w środę miała kolejny atak porażenia śluzówki pęcherza - to nigdy nie kończy na jednym razie, więc nadal dostaje środki uspokajające. Trawę skosilam i będę ją ścinać jak najczęściej, żeby nie dawała możliwości czajenia się. Kupiłam lampę solarną na 8 żarówek LED, żeby odstraszała "obcych" i teraz obserwuję koty podczas nocnych spacerów, żeby interweniować z wyprzedzeniem. Poza tym zrobiło się zimno, mokro i mało atrakcyjnie, więc bez protestów zapędzałam koty do domu wczoraj i przedwczoraj przed 23-cią.
A cała sprawa z tym kotem wygląda tak, że on nie mógłby wchodzić, gdyby sąsiedzi z boku zabezpieczyli część ogrodzenia po swojej stronie, gdzie jest uskok terenu, jeden panel stoi wyżej i jest puste, niezabezpieczone miejsce. Tam wchodzi ten kot, wskakuje na murek, a ogrodzenie na murku ma chyba mniej niż metr i nie ma żadnego problemu z wejściem na naszą stronę.
Cóż, jedyne co mogę zrobić, to pamiętać, aby zawsze około 23-ciej obserwować ogródek i koty.