U Sir Nicka to dopiero za chwilę będzie mrhok!
Jak go złapię skubańca i wsadzę do klatki
Gnój poczuł się lepiej, więc postanowił pozostać dzikim dzikiem do końca swych dni. Efekt jest taki, że zamelinował się w pokoiku (tak, między sławnymi kartonami) i nie wyłazi za diabła. Smród, który mu towarzyszy jest iście literacki!
Kawaler syczy na sam mój widok, jakbym mu jaką krzywdę zrobiła. A, uwierzcie, to jedyny kot w tym domu, który nie był przeze mnie męczony
Wiem, że kuwetkuje i wszystko jest tam ok, bo ma swoją kuwetę (chociaż przez pierwsze dwa dni lał na podłogę... nie, w zasadzie nie wiem gdzie lał, bo nadal tam śmierdzi jak w oborze). Z misek też znika, tylko muszę pilnować żeby gady tam nie weszły i mu nie zeżarły.
Ale przyjedzie klatka, to my inaczej pogadamy, kotku!
Chociaż powiem szczerze, Sir Nick to pierwszy kot, co do którego nie mam pewności czy da się go przerobić na domowe zwierzę, niestety.