Trochę odsapnęłam.
Za chwilę znów
w drogę, tym razem do Reala, kupić dla Gramka gerberki i pasztety, a dla siebie jakieś szmatławce do przejrzenia
Rano miałam zamiar jechać z kotami do lecznicy, ale nagle niespodziewanie okazało się, że muszę jechać na Pragę do mojej Babci. Babcia zadzwoniła, że matka nie zrobiła jej wczoraj zakupów, miała to zrobić dzisiaj, obiecała, ale dzisiaj właśnie... dzisiaj odezwała się do niej już z Włoch

Tych trochę dalszych Włoch

,
gdyby ktoś miał wątpliwości.No tak, że ojciec miał dziś tam lecieć to wiedziałam... Matka podobno kilka dni temu stwierdziła, że ona ma to w d., nie jedzie i jeszcze zrobiła ojcu wielką awanturę - no ale jak widać tuż przed samym wylotem nagle zmieniła zdanie. Dom wariatów. Ale w sumie jestem przyzwyczajona, tak jest od lat.
Szkoda tylko, że żadne z rodziców nie było uprzejme zadzwonić do mnie z informacją, że Babcia została sama bez chleba i mleka. No i do Babci przede wszystkim - że oni nie mogą, ale ja przyjadę i kupię. Żeby nie było wątpliwości: Babcia prawie już nie chodzi. A żadnych ciężkich siatek to już w ogóle bezwzględnie nie może nosić
Pojechałam, wróciłam, sprzątnęłam kuwety, załadowałam koty do transporterów i do lecznicy. Bidusia po drodze oczywiście zwyczajowo się ze***ła, jakżeby mogła inaczej
Na te ranki i przeciw dalszemu rozdrapywaniu dostała niestety Dexafort - bo ma zadziałać znacznie szybciej niż inne, niesterydowe leki. Na szczęście Bidek ma
(wbrew wszelkim pozorom - kto widział kiedykolwiek na oczy Bidzię, ten wie, o czym mówię
) świetne, podręcznikowe wyniki krwi, także się zgodziłam.
Koczur został dokładnie obejrzany, osłuchany i skomplementowany

Podobno jest w bardzo dobrym ogólnym stanie, a lekki katar spowodowany został pewnie stresem. Drogi oddechowe w porządku, temperatura w normie - także na razie Gramuś dostał tylko tolfedynę. Reszta ewentualnie dopiero po zobaczeniu wyników - aha, bo krew też została pobrana.
Koczur był bardzo spokojny i dzielny. No ideał po prostu
W nocy pochrupał sobie trochę Buśkowego exigenta. Zaraz kupię dla niego jednoskładnikowe mięsne gerberki.
Ale jest u nas jeszcze jeden medyczny koci problem... I to jaki
Problem jest cały bury, bardzo złośliwy

i nieprawdopodobnie wręcz agresywny podczas wizyt u KAŻDEGO weta, w KAŻDEJ lecznicy. A teraz wzięło mu
(jej znaczy) się zrobiło przy jednym z pazurów jakieś takie spuchnięte i zsiniałe świństwo. Podejrzewam, że w środku zebrała się ropa, że to jest stan zapalny
(coś chyba identycznego miała kiedyś Bomba[`] jopop). W każdym razie Tadźka już dwa razy sobie to coś rozkrwawiła (w wyniku czego po powrocie do mieszkania po pracy zastałam całe mieszkanie w krwawych stemplach i kałużach

), ma to już od dosyć dawna i niestety nie wygląda na to, żeby samo miało się zaleczyć
Gdyby Tadzina była normalnie obsługiwalnym kotem, zaniosłabym ją do lecznicy od razu po znalezieniu u niej tego czegoś. Ale nie jest. Tego, co wyprawia podczas wizyt u wetów, nie sposób wystarczająco plastycznie opisać słowami

Rzuca się ludziom do oczu, bije łapami na oślep, drapie, wije się, wrzeszczy wniebogłosy, prycha, wyrywa się i lata prawie po ścianach, w biegu robiąc jeszcze siku i kupę... Koszmar. Widziałam w życiu sporo dzików, ale naprawdę ŻADEN nie zachowywał się AŻ tak
Jeśli ktoś mi nie wierzy - serdecznie zapraszam do towarzyszenia nam podczas najbliższej wizyty w lecznicy. Zapewniam, że nie byłybyście rozczarowane
.Jedyny sposób, żeby cokolwiek przy Tadźce zrobić, to najpierw obezwładnić ją głupim jasiem. Aby zaś móc jakkolwiek
(nie ryzykując przy okazji własną śmiercią lub kalectwem
) podać pottfforzycy zastrzyk, trzeba koniecznie
(bacznie chroniąc własne ręce i twarz!) szybko i sprawnie przegonić bestię z transportera do klatki zaciskowej... No i tu właśnie zaczyna się problem. Bo chyba tylko lecznice 'zawodowo' obsługujące dziki mają w posiadaniu taki ekwipaż.
Kiedyś leczyłam moje koty w Boliłapce. Klatka oczywiście była. Ale z Boliłapki jak wiadomo dostałam wilczy bilet. Z tego co wiem, z ursynowskich lecznic dostosowane do obsługiwania dziczyzny są jeszcze te na Kulczyńskiego i na Strzeleckiego -
ale w obu jest masakrycznie drogo, a z finansami u mnie ostatnio (delikatnie mówiąc) średnio (a od nowego roku najprawdopodobniej znów szukuje się w ogóle bezrobocie
) Nie wiem, chyba pojadę z Tadźką do Małgosi do Wilanowa. To znaczy pojadę i tak, bo jechać muszę z Bidzią - ale pottffora też przy okazji wezmę

Klatkę raczej na pewno mają, bo Wilavet jest całodobowy i też przyjmuje dziki.
No chyba żeby toto od razu uśpić bez
korygowania tej łapy
Spadam do sklepu.
A potem cała noc przy kompie.
Zaległy newsletter dla Vivy coraz głośniej zawodzi o napisanie