Wczoraj Nala bardzo często myła sobie pupę.
Stwierdziliśmy, że pewnie zatkały jej się gruczoły, bo ma do tego skłonność i że pod koniec tygodnia śmigniemy do weterynarza na wyciskanie. No i luzik zero stresu.
Wieczorem siadamy sobie obie na fotelu w celu obejrzenia ulubionych "horrorów" (mój tata tak nazywa seriale typu Barwy Szczęścia itp.) i przy układaniu się na kolanach (drugi raz w życiu jej się to zdarzyło) zaświecił mi różowy tyłeczek ale coś bardziej różowy niż zwykle. Zaglądam a tam tyłek wylizany, że aż ranka pod ogonem.
Weterynarz potrzebny migusiem.
Dzwonię do Mary czy ulubiona wetka jutro w gabinetach. No przecież za prosto by było gdyby była. Jest inna, interesującej nas nie ma - będzie we środę.
Dziś będę dzwoniła do moich wetów z Koszalina. Zapytam jak jej zabezpieczyć tą pupę i w środę śmigam do wetki na wyciskanie.
Ja już mam dosyć wszystkich wydarzeń dziejących się od 2016 roku. Najchętniej to bym wzięła urlop od życia. Może w końcu bym się zrelaksowała i odpoczęła, bo chyba lekarz który kazał mi wypocząć nie wiedział co mówi.






