Fil miał dzisiaj zrobiony cały album zdjęć RTG. Oba łuki dolnej szczęki ma zajęte, są duże ubytki kości. Wydaje się, że pozostałe kości i narządy są w normie (a przynajmniej nie widać przerzutów). Niestety doczytałam, że bardzo rzadko nowotwory kości są nowotworami pierwotnymi.
Czekamy na wyniki bad. krwi i moczu. Zrobiliśmy dodatkowo USG serca, bo osłuchowo było nieładne. Niestety - Fil ma także chore serce.
Pewną opcją byłoby wycięcie obu łuków dolnej szczęki. Niestety wiąże się to z długą rekonwalescencją (do miesiąca), koniecznością uczenia się jedzenia na nowo, wysychaniem języka (bo spodnia część języka jest wtedy odsłonięta).
U Fila dodatkowo obciążające są jego wiek, chore serce, rozszczep podniebienia.
Po operacji kot nie może już gryźć, a Fil z powodu rozszczepu nie może pobierać pokarmów płynnych i półpłynnych. Opcja - zrobienie jeszcze jednej operacji likwidującej dziurę w podniebieniu inną metodą i jednoczesne wycięcie części szczęki. Jednak nie ma żadnej gwarancji, że ta operacja przyniesie lepszy skutek, niż 4 poprzednie. A jeśli wytniemy szczękę, a operacja rozszczepu się nie powiedzie, to Fil nie będzie mógł jeść inaczej, niż przez sondę. No i - nie ma żadnej gwarancji, że nie doszło już do przerzutów lub do nich nie dojdzie w ciągu kilku miesięcy. Nie ma żadnej gwarancji. Możemy mu zadać mnóstwo bólu nadaremno. Możemy mu tym nawet skrócić życie. Początkowo lekarz zaproponował operację i próbę uporania się z dziurą w podniebieniu. Po tym, jak doszła wiadomość o chorym sercu, jego wieku - sam zwątpił w sensowność takiej próby. Raczej nie zdecydujemy się, piszę raczej, bo chyba jeszcze do nas wszystko nie dotarło.
Trzymam się jeszcze jednej myśli, czegoś, co wyczytałam, będziemy o tym rozmawiać jutro z lekarzami, kiedy już będą wszystkie wyniki badań pod ręką.
Opiekowanie się jednocześnie niemowlęciem i kotem po narkozie wychodzi mi średnio
Trudno mi uwierzyć w to wszystko, kiedy na niego patrzę. Nie wygląda jak kot, który zamierza w najbliższym czasie umrzeć. Czytałam w ciągu dnia kciuki i zastanawiałam się, za co można w jego przypadku trzymać kciuki, kiedy już wiadomo, że nie jest zdrowy, że nie będzie zdrowy. Może za cud, który mi przyszedł do głowy. Albo może, żeby żył bez bólu jeszcze bardzo, bardzo długo. W końcu obraz krwi, dziwny, wskazujący na najgorsze, był już w zeszłym roku, w maju. To już 10 miesięcy. Więc może to "coś" nie jest tak zjadliwe, jakby się mogło wydawać?







