W Azylu byłam przed 11. Kicio wygląda w realu gorzej niż na zdjęciach


Umowa adopcyjna, przywitanie się z Xandrą i Przemo., którzy przywieźli jakieś całe mnóstwo rzeczy do Azylu, potem dojechała jeszcze Barba50. Biegiem do samochodu, żeby nagrzać auto przed przyniesieniem kicia, Basia z transporterkiem nakrytym kurtką i jazda do lecznicy.
Na szczęście w lecznicy nie ma pacjentów i kicio od razu ląduje w gabinecie.
Wetka jak zobaczyła kicia - bardzo spoważniała, a ja już prawie w płacz i drę mordę - Pani Małgosiu ratujemy, leczymi i BĘDZIE DOBRZE. Wetka na to: Tak, tak oczywiście. Ale miny radosnej nie miała.

Wetka na karłowatości się nie zna, ale uprzedzona o wizycie jest przygotowana. Jest natomiast specjalistką o dematologii, więc ten grzyb który kicio ma zdiagnozowany w Azylu (jeżeli to jest to) szybko zniknie.
Od razu wetka informuje mnie, że kcio zostaje w lecznicy. Jest mocno odwodniony i osłabiony. Dzisiaj też nie będzie żadnych badań. Najpierw musi kicio być wzmocniony.
Po osłuchaniu, zmierzeniu temperatury, oglądzie calego maleńkiego ciałka i obowiązkowym sprawdzeniu wagi - WAŻYMY CAŁE 60 dag


Potem kicio ląduje w szpitaliku - ma dwóch kolegów i wielki apartament do własnej dyspozycji. W klatce ląduje też ręcznik, na którym kicio leżał w transporterku - niech ma jakąś własną, chociaż niezbyt starą rzecz

Do jedzonka kicio dostaje Convalescence - pół saszetki zjada w sposób bardzo dystyngowany. Widać, że jest głodny, ale je powoli

Acha - musiałam kicia nazwać, konieczne to było do wpisu w komputerze. Mały kicio to od dzisiaj ALUŚ
