Byliśmy dzisiaj na umówionej wizycie u naszej wetki (a właściwie nie naszej, tylko u jej zmienniczki, ale cóż zrobić, siła wyższa

). No i tak: wyniki nie są najgorsze, nie ma złogów ani piasku, mamy natomiast sporo bakterii, mocz jest nieprzezroczysty i jest trochę śluzu. Leukocytów niewiele, ale ewidentnie stan zapalny jest. Totek dostał antybiotyk w zastrzyku i tabletki tegoż antybiotyku do domu. Mamy podawać przez 5 dni, później znów postarać się o wyniki badania moczu (tia

). Pani wet nie mogła znaleźć pęcherza, bo, po pierwsze - kot się niedawno wysikał i, po drugie - w macanym kocie , w miejscu powszechnie uznanym za miejsce występowania pęcherza, znajdowały się głównie wałeczki i fałdki tłuszczu

Ale ogólnie nie jest najgorzej, bo wygląda na to, że kot się sam wziął i wypłukał.
Z wiadomości niezwykle radosnych, acz dosyć zaskakujących, najprawdopodobniej mamy nawrót świerzba u Paciorka

Nie miałam pojęcia, że takie cuda zdarzają się u domowych kotów, ale cóż, całe życie się człowiek uczy. Tylko czemu, do diabła, tyle ta nauka kosztuje?! Do tych wszystkich opłat związanych z Totkiem doszła mi jeszcze maść (podobno lepsza niż stosowany przez nas Oridermyl) na świerzbowca za sumę ponad 38 złotych. Ale cóż było robić? Lepiej teraz kupić tę maść i leczyć jednego kota, niż później być zmuszonym do leczenia wszystkich.