» Pon lip 14, 2008 17:49
Przez cały dzień trwała słoneczna pogoda, liście w parku mieniły się cała paletą złota, brązu, żółci i czerwieni, ostatnie nitki babiego lata dotarły z łąk aż na rynek, a pod drzwiami kamieniczki ktoś ułożył z kasztanów ogromne serce.
Zachód słońca wybarwił obłoki na kolor pysznej purpury, a okrągła, czerwona tarcza powoli staczała się za korony drzew kładąc ostatnie błyski na czerwonych dachach kamieniczek.
Spomiędzy drzew poczęła wysnuwać się delikatna mgła – niby dym wpełzała na rynek, oplatała fontannę, snuła się między kamieniczkami zacierając kształty i ukrywając przechodniów.
W parkowej alejce pojawiły się dwa złote światełka – to babcia Tekla ze starsza panią o twarzy szmacianej lalki zdążały ku rzeźbionym drzwiom niosąc w rękach okrągłe, woskowe świeczki. Płomyki delikatne kołysały się i zapachniało pszczelim woskiem.
Od południowej strony nadeszła kobieta z kotem w ramionach, a z wąskich uliczek promieniście rozchodzących się od środka rynku wynurzyli się pozostali goście.
Jeden po drugim przyjaciele mojej najmilszej znikali za rzeźbionymi drzwiami, a kiedy drzwi zamknęły się wdrapałem się po chropawym pniu winorośli na balkon, którego drzwi pozostawiono uchylone.
- Moja wnuczka postanowiła zaprosić wszystkich przyjaciół – rzekł Melchior – na szczególny wieczór…Wieczór, kiedy jedno z krzeseł przy naszym stole jest puste…
Kobieta z kotem w ramionach pociągnęła nosem, a Babcia Tekla otwarcie otarła policzki chusteczką.
Na rynku, za moimi plecami zadudniły czyjeś kroki, ale mgła nagle tak zgęstniała, że nie mogłem niczego zobaczyć, tym bardziej, że za moimi plecami pojawiła się przemądrzała kotka.
- Oho ho, strzygoń – miauknęła. – Mam do ciebie sprawę…
Przerwało jej ciężkie stukanie do drzwi.
Melchior podniósł się od stołu i zszedł na dół po drewnianych schodach. Zjechałem w dół po pniu winobluszczu i zobaczyłem stojącą przed drzwiami beczułkę.
Melchior zniknął w korytarzu i za chwilę pojawił się w towarzystwie młodego człowieka w mundurze.
Młody człowiek podniósł w górę dłoń.
- Chwileczkę – powiedział – zanim zabierzemy to na górę trzeba sprawdzić, co jest w środku.
Ostrożnie wyjął szpunt i pociągnął nosem.
- Najprawdopodobniej jest to wino – oświadczył.
Bez wysiłku podniósł beczkę i skierował się do korytarza.
Wspiąłem się na górę i wślizgnąłem do pokoju akurat w chwili, gdy młody człowiek ustawił beczułkę na stole.
- Ktoś nam to przysłał – rzekł Melchior, – więc może…
Babcia Tekla podeszła do kredensu i wyjęła z niego okrągłą srebrną tacę, na której stały wysmukłe kieliszki, kieliszki, które tak dobrze pamiętałem…
Kiedy wszystkie napełniono winem Melchior wzniósł w górę swój kieliszek i drżącym ze wzruszeni głosem rzekł :
- Wypijmy za tą, której już nie ma, a która będzie zawsze towarzyszyć nam w naszych wspomnieniach…
Podkradłem się do dostawionej na bok beczułki i zlizałem czerwoną kroplę spływającą po klepkach i…zamarłem ze zdziwienia, bowiem rozpoznałem smak leśnego wina!
Na dole, ktoś ukryty w mroku roześmiał się i o kocie łby zastukały kopyta. Dwa leśne diabły znikły w mrocznym parku i mgła skrywająca miasteczko opadła odsłaniając niebo, na którym świecił ogromny, srebrny księżyc.
W jego świetle kontury domów czerniały niby wycięte z papieru, na poły bezlistne konary drzew unosiły się ku gwiazdom, a powietrze było jak gdyby przezroczyste.
A same gwiazdy były tak ogromne i świeciły tak blisko, że wydawało mi się, iż mogę dosięgnąć ich ręką…
Smutek rozwiał się nagle niby mgła.
- Opowiem wam o bałwanie – zawołał Melchior i popłynęła opowieść o Złym Czasie.
Na wspomnienie ulepionego przez moją ukochaną bałwana przyjaciele wybuchnęli głośnym śmiechem, a Babcia Tekla otarła oczy z łez, które tym razem wycisnął jej śmiech.
- Patrzcie! – Zawołała nagle wnuczka malarki wskazując na ścianę, a raczej na las, który nagle na niej się pojawił.
Znikły drewniane ramy, a leśna droga zaczynała się tuz przy nogach stołu.
- Chodźmy! – Zawołał Melchior i odsunął krzesło.
Reszta porwała się za nim.
Wysączyłem ostatnie krople leśnego wina i pobiegłem w ślad za szarą kotką.
- Cuda-niewidy, czary-mary – mruczała pod nosem – pewnie to strzygoń namieszał, oho ho,
pomieszał ludziom w głowach, trzeba babci dopilnować, bo jeszcze coś się jej przytrafi !
- Babciu! Babciu! – Zawołała głośno, zadarła ogon i pobiegła leśną drogą tak szybko, że nie mogłem za nią nadążyć.
Droga prowadziła wprost ku niedużej polanie otoczonej wysmukłymi brzozami i tonącej w świetle księżyca.
A kiedy wszyscy zatrzymali się rozglądając się dokoła z zarośli wyszły brodate krasnale, pokłoniły się głęboko i klasnęły w dłonie
I spomiędzy krzewów jęły wychodzić leśne panny z dzbankami ostatnich jeżyn, kudłate strzygi z kubkami brzozowego soku, a za ich plecami odezwała się przedziwna kapela – popiskiwały drewniane piszczałki, zawodziły wierzbowe fujarki i skocznie śpiewały lipowe gęśliki, az nogi same rwały się do tańca.
Przyjaciele chwycili się za ręce i zawiedli dokoła polany taniec, a w przygrywającej im muzyce było wiosenne kląskanie słowika ukrytego w krzewie bzu, było ciepło letnich nocy, lato przechodzące powoli w jesień, pierwsze chłodne poranki ścinające ciężkie głowy chryzantem i pierwszy śnieg jak delikatna koronka okrywający łąkę…A w tych czterech porach roku była radość i smutek, żal i nadzieja, więc na twarzach wszystkich malowały się te uczucia kolejno.
- Zauroczył, oho ho, strzygoń jeden – rozległo się za moimi plecami.
- Jak nie przestaniesz – odwróciłem się i pogroziłem szarej kotce palcem – to naprawdę zrobię coś paskudnego.
Kotka dała susa w trawę powarkując z irytacją.
Tymczasem niebo nad lasem pojaśniało. Leśne panny splotły wzniesione ręce na kształt bramy i stanęły na skraju lasu.
Przyjaciele, jeden po drugim przechodzili do pokoju przez drewnianą ramę…
- Babciu, babciu, pora wstawać! – Miauknęła szara kotka trącając siwowłosa panią w policzek.
Babcia Tekla niechętnie otworzyła oczy. Goście spali, gdzie kto znalazł dla siebie miejsce – ciemnowłosa kobieta zwinęła się na sofie z głową opartą na swoim kocie, Melchior w fotelu, starsza pani o twarzy szmacianej lalki na ciężkim, rzeźbionym krześle, wnuczka malarki na dywaniku przed kominkiem, a obok, niby wierny pies pochrapywał młody człowiek w mundurze.
- Tośmy pożegnali godnie…- mruknął zasuszony staruszek trącając w bok swego towarzysza.
- Jak za dawnych czasów – mruknął tamten. – Aj, gdyby to mój wnuk widział…te ich prywatki…potańcówki…nie, nie, młodzież dzisiaj bawić się nie umie…
Melchior przetarł zaspane oczy i powiódł oczyma po pokoju.
- Ależ miałem sen…- mruknął. – Nie uwierzylibyście…
Sięgnął do kieszeni, potem do drugiej.
- Gdzieś położyłem swoją fajkę – powiedział.
Jeden ze staruszków wyciągnął z kieszeni niewielki przedmiot.
- Weź moją – powiedział.
Melchior wyjął z kredensu pudełko z tytoniem i po chwili miły zapach wypełnił pokój.
Wpatrzony w niebieskie kółeczko blednące w powietrzu spojrzałem na obraz. Na ścieżce, wśród kamyków leżała na pół przykryta liściem – fajka.

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!