Wróciłam. Sama bez Tosi, została w klinice do jutra. Powiem szczerze, że trochę jestem wkurzona bo pani dr, która nas przyjmowała nie bardzo wierzyła w to, co mówię. Opowiedziałam jej wszystko od samego początku, całą historię kota, a ona w dość ironiczny sposób stwierdziła "no i czego jeszcze ten kot nie ma?". Potem powiedziała mi wprost, że o ile w koci katar jest w stanie uwierzyć o tyle nie bardzo daje wiarę w to, że cała nasza noc wyglądała tak, jak wyglądała. Stwierdziła, że kot jest w miarę w dobrej formie, interesuje się otoczeniem i nic wielkiego mu się nie dzieje. Zbadała mocz, który dzięki Bogu wyszedł dobry, podała glukozę i jeszcze jakiś środek (nie wiem dokładnie, poproszę, żeby wbiła mi to w książeczkę). Mam dzwonić koło 17 i pytać jak się czuje ale dla pewności zostanie do juta. Kurczę, martwię się bo wiem jak ona ciężko odchoruje pobyt tam, no ale co zrobić...
Jedyne co, dowiedziałam się że najprawdopodobniej problem tkwił...w dziąsłach podrażnionych wyrywaniem ząbków. Ponoć koty są bardzo wyczulone na ingerencję w jamie ustnej i bardzo możliwe, że po prostu bolały ja mocno te okolice. Nie wiem już sama.. pani powiedziała, że będzie obserwować Tosiaczka i jeśli jeszcze jakieś badanie będzie wskazane to je wykona.
Szkoda tylko, że potraktowała mnie jak panikarę.
Może i panikuję, ale tego, że kot płakał całą noc nie wymyśliłam.