Ja tu tak od czasu do czasu niby żartem wspominam jak to mi Morus w podlewaniu Grzywsona pomaga.
I takie sobie trochę śmichy-chichy z GrubegoKotka urządzam...
Tymczasem wczoraj Morus zachował się w sposób zadziwiający.
Złowiwszy Pannę Dzidziannę przysiadłam koło śpiącego Morusa, odsuwając go nogą bo pół kanapy zajmował.
Oczywiście jak zwykle wywalił brzucho do miziania i włączył traktor - taki nam się rytuał wyklarował przy podlewaniu Grzywsona.
Wykonałam więc siad płaski obok i znowu się modliłam, żeby mi Dzidzia nie uciekła. Najtrudniejszy jest moment wbijania igły bo teoretycznie potrzebuję do tego dwóch rąk.
I kiedy tak kombinowałam jakby tu zniewolić moją Gwiazdę, Morus przestał się kokosić, przysunął się blisko i uwalił niczym Wał Przeciwdzidziawkowy a potem...zaczął Dzidzię myć
Myślałam, że to taki typowy podporządkowujący gest, że liźnie ją dwa razy po łepetynie i da sobie spokój.
Najwyraźniej jednak tym razem Morus postanowił pomóc mi w sposób bardziej praktyczny. Przez kilkanaście minut pieczołowicie pucował dzidziankową łepetynę i prawe ucho.
Właściwie dopiero pod koniec kroplówki przestał bo się chyba najzwyczajniej zmęczył...
Dopiero po zakończeniu całej tej ceremonii mogłam zebrać swoją szczękę z podłogi.