no cyrk, panie dziejku, cyrk i pół teatru
W sobotę Magija z TŻ-tem nas telefonicznie zaprosili na niedzielne spotkanie. Niby nic takiego, ale to było spotkanie... psich uczniów

Pojechaliśmy, zdecydowani, że najwyżej spalimy się ze wstydu i już. TŻ mój nastawiony baaaardzo sceptycznie, stwierdził, że on pojedzie, ale tylko tak sobie, towarzysko. Browarka przytulił i kazał się zawieźć. Ok, niech mu będzie, to ja będę stanowcza, spokojna i otwarta na zmiany
Lądujemy na podwórzu Pana Nauczyciela, a tam

Buldożki Magijów są nam znane, Lola i Buba już się z Rastkiem znają, ale był też Gizmo, trzy wilczury Pana Nauczyciela, niewielki psiak o imieniu Fire (od wczoraj moja miłość

), wszystkie psy latają po podwórku. Ja w panice, matko boska, co to będzie. Pan Nauczyciel każe trzymać Rastka luźno.
No przecież zaraz się z kimś pogryzie?
etam, nie pogryzie, nie szarp psa! Dobra, na odpowiedzialność Pana Nauczyciela. Rustie zgłupiał, tyle ludzi i psów naraz, wszystkie psiaki podchodzą, wąchają... Podchodzi Gizmo, niuchają się. Chlast! awantura! gryzą się! Jeżu kochany, co my tu robimy!
Śmiesznie? Nie, śmiesznie to się zrobiło, kiedy dojechał ostatni uczeń. Młoda dziewczyna z największym dobermanem jakiego widziałam w życiu

Rastek sięgał mu mniej więcej do kolan.
Pan Nauczyciel ocenia sprzęt na Rastku i wszystko, co pies ma na sobie, każe wyrzucić w diabły. Maciek Magiji ubiera Rastka w inną smycz i obrożę, prowadzi kawałek. Patrzę, mój pies lata luzem! Urwał smycz, po prostu cudownie

Ganiam psa, starając się nie biegać wśród pozostałych rozbawionych przedstawicieli psiego gatunku i nie płakać, inni opiekunowie mi pomagają, jest! mamy go!
Pan Nauczyciel zarządza: "
Psy na smycz. Wychodzimy gęsiego na ulicę, skręcamy w prawo, będzie polanka do ćwiczeń." Przed nami idzie wielki ON-ek prowadzony przez wnuczka Pana Nauczyciela. Wnuczek jest dziecięciem, ważącym zapewne połowę tego, co prowadzony przez niego pies, a mimo to dziecko nie powiewa sznurówkami
Na polance obciach jak rzadko. Wszystkie psy siedzą na rozkaz, nasz też. "Zostań". Opiekunowie odchodzą kilka kroków. Psy siedzą na miejscu. Wszystkie. Oprócz Rastka oczywiście, który wstaje, usiłuje podejść do mnie, kręci się i rozgląda. Patrzę błagalnie i modlę sie w myślach: "usiedź przez chwilę na tyłku, błagam cię..." Psy warują. Rustie nie wie, co to znaczy. Usiłuję położyć psa. Pan Nauczyciel krzyczy. Na mnie
"Jak nie umie, to niech siedzi, przestań wyłamywać mu nogi" o mamuniu! I tak przez ponad pół godziny. Łażę z psem, okazuje się, że to nie pies nie umie chodzić na smyczy, tylko ja źle chodzę, bo za wolno... Wychodzi na to, że pies jest genialny, tylko pańcię ma idiotkę

Zmarzły mi ręce, wiatr wyciska łzy z oczu i chce mi się zapalić. TŻ stoi z puszką piwa w ręku i od niechcenia pstryka zdjęcia. Dość tego. Masz tu smycz i ucz się chodzić, ja nie mam już siły.
Zajęcia na polance dobiegają końca, wracamy. Pan Nauczyciel proponuje zamianę psów. Bierze mojego, wręczając mi smycz z chyba 50-kilogramowym owczarkiem na końcu. Idę. Pies też. Problem zaczyna się, gdy Pan Nauczyciel przestaje iść równo z nami, tylko idzie do przodu. "Mój" ON zaczyna przyspieszać. A tam przecież przelotówka, musi iść przy nodze, bo wpadnie pod auto. Staram się opanować: "Noga", "Równaj", pies odwraca wielki łeb i prawie widzę

Maciek kolejny raz ratuje mi życie. Psu chyba też. Zamieniamy się, prowadzę Gizmo, ciężko, ale jakoś udaje nam się w całości dotrzeć na podwórko. Uff!
Nie. To wcale nie koniec. Teraz mamy robić "przeszkody": "
weź Rastka i przeprowadź po kładce" Patrzę jak na wariata. Niby jak ja mam to zrobić. Ja bym na tę kładkę nie wlazła za Chiny Ludowe. Pomaga nam syn Pana Nauczyciela, prawie wnosi psa, asekuruje. Rastek się chwieje, widać, że jest przerażony. "
On ma jeszcze dziś śmigać po tej kładce" No to chyba zostaniemy tu na zawsze

Próbujemy drugi raz. Chwieje się, ale wolniutko idzie. "
Może już wystarczy?" Pan Nauczyciel patrzy spod przymrużonych oczu, uśmiecha się lekko i mówi: "
spróbuj jeszcze raz i sama zobacz". Zniechęcona i zrezygnowana prowadzę psa pod kładkę. "
Rustie. Siad. Przeszkoda" A ten śmierdziel wbiega na górę! truchcikiem przez kładkę i spokojnie w dół.

I tu ruszyło mojego TŻta. To jest coś, co facetom może się podobać. Wyrwał mi smycz, ciągał psa od przeszkody do przeszkody, biedny Rastek biegał po kładce, skakał przez ściankę, udało się nawet przejść huśtawkę. Pan Nauczyciel mówi, że z Rastka będzie pies, że ma potencjał i że jakby był niereformowalny, to by mi powiedział od razu. Po trzech godzinach wracamy do domu. Jestem tak zmarznięta i "przewiana", że juz mi wszystko obojętne. TŻ w domu spożywa kielicha popijając gorącym piwem. Rastek zwinięty w kłębek chrapie i nie reaguje nawet na to, że stęskniony Gadget całuje go w nos.
Mile spędzone niedzielne popołudnie
