Przewija się w wątku temat dzieci i ich stosunku do kotów.
Mój nadpobudliwy dziewięciolatek też jest z tych mooocno kochających zwierzęta.
Krzywdy kotom nie robi, ale nie respektuje ich "wolnej woli ".
Kot chce odejść, a on wciąż jeszcze go tuli.
Tłumaczę, tłumaczę i tłumaczę.
Kot to nie zabawka ani przytulanka.
Na szczęście moje koty są baardzo cierpliwe.
W dzień raczej schodzą synowi z drogi, choć nie chowają się przed nim . Zwykle leżą na kanapie , krzesłach ( białych, choć już w tej chwili "białych inaczej"

) albo na parapecie.
Są bardzo przyjacielskie, nawet wobec naszych gości ( chętnie zapoznają się z ich kolanami

)
Wieczorem, kiedy syn jest wyciszony , chętnie idą do niego do łóżka. Tulą się i liżą mu włosy. Na początku przychodził tylko jeden z nich, a teraz oba.
Gdybym przypadkiem zamknęła drzwi od sypialni syna, to siedzą i jęczą, by je tam wpuścić.
Wprowadziłam zasadę, że są dwa miejsca, z których kotów nie wolno brać.
Są to: moje kolana i budka w salonie.
Te dwa miejsca są ich azylem.
Jak koty mają dość dziecka , to idą do mnie albo do budki. I mają święty spokój.
Gdy do syna przychodzą dzieci, kotów w ogóle nie daję do jego pokoju.
Na samym początku, jak koty do mnie przyjechały, pozwoliłam synowi wziąć je do jego pokoju i pokazać kolegom.
Na szczęście byłam w domu i zaglądałam co jakiś czas do dzieci.
Złapałam sześcioletnią dziewczynkę na próbie założenia spinki do włosów na ogon kota. Interweniowałam zanim zdążyła zrealizować swój pomysł.
Syn nie brał w tym udziału, ale nie protestował.
Krew mnie zalała

Od tego czasu szlaban. Jak u syna są koledzy, to koty tam nie wchodzą.
Edytuję i kończę myśl.
Zmierzam do tego, że nawet w domu z bardzo aktywnym dzieckiem można wprowadzić zasady, które pozwolą wszystkim członkom rodziny - a do takich zaliczam oczywiście moje kociaste - na normalne życie.