W domu czuja sie swietnie, z innymi kotami rowniez, tylko ja im nie jestem specjalnie do niczego potrzebna, poza podsuwaniem pod nos jedzenia i sprzataniem kuwetki

Ale ciagle ponawiam proby, "osaczam" Sasze tam, gdzie nie ma gdzie zwiac, i glaszcze przemawiajac lagodnie, na poczatku jojczy, potem sie daje, choc jeszcze nie mruczal (a mrucza obydwa pieknie, slyszalam, ale tylko do innych kotow, zwlaszcza wielbionego wujcia). Oczywiscie na koncu dostaje smakolyk, i Pimpek tez.
Z mojej reki jedza ladnie, zwlaszcza Sasza, i wtedy podchodza.
Z Pimpkiem jestem ostrozniejsza, bo nie tylko moze walnac pazurami, ale jakby kamienieje i caly drzy, nie chce kotka bardzo stresowac (Sasza, poza jojczeniem, az takiej traumy nie przejawia, nie trzesie sie). Poprzestaje wiec na glaskaniu grzbietu Pimpka w przelocie, jak przebiega obok (jest to latwiejsze niz u Saszy, bo Pimpek jest powolniejszy, Sasza przemyka z szybkoscia swiatla i rzadko zdaze go dotknac w przelocie, zanim moja reka dotrze tam, gdzie byl, on juz jest w drugim koncu pokoju

).
I oczywiscie mowie do nich, i wyciagam palec, zeby go sobie obwachaly, Sasza juz go dotyka noskiem (zanim zwieje

-choc czasem nie zwiewa), a Pimpek nie traktuje go za kazdym razem jak wroga i nie wali lapa, choc nadal zachowuję czujnosc.