Kit obnosił się ze swoją krzywdą przez całą sobotę. Snuł się po kątach ospale, wpatrując się w dal szklistymi oczami. Skulił się w sobie i napuszył, trzykrotnie zwiększając objętość. Z tą naburmuszoną miną i nagle szerokim pyszczkiem wyglądał jak syberyjczyk po postrzyżynach
Swoje terytorium oddał walkowerem i na jakiś czas przeprowadził się na balkon - jedyne miejsce, w które Alienik nie miał na razie ochoty zajrzeć.
Sprawca Kitkowych nieszczęść nie bardzo się tym wszystkim przejmował. Całym sobą udowadniał, że jest najmilszym kociakiem na świecie. Te mruczanki, te baranki, ocieractwo

...hm... byłoby to niezwykle miłe, gdyby nie fakt, że Alienikowi towarzyszyła spora świta istot o niebo mniej sympatycznych. Futerko poruszało mu się miarowo, falując w rytm życia nieproszonych insektów

.
Z braku weta (przegapiłam sobotnie godziny przyjmowania) podreptałam do sklepu, nabyłam Frontline i wręczyłam Alienowemu orszakowi wypowiedzenie w trybie natychmiastowym
Maluch z godziny na godzinę miał się coraz lepiej, chętniej też podejmował zabawy. Kitek partycypować nie chciał, ale zaczął się kręcić w pobliżu. Pewnie w trosce, by nikt nie przegapił, jak bardzo ON w tej chwili cierpi. Trzymał się blisko wydarzeń, podpierając ściany jak stara panna na potańcówce.
Alienik przeciwnie. Słodki jak wedlowskie czekoladki, ustawiał terkotkę na max za każdym dotknięciem.
„Podła zdrajczyni” – mówiło spojrzenie Kitka. Było mi tak smutno, że momentami nie wiedziałam czy cieszyć się z Alienika, czy uganiać się za obrażalskim rezydentem, który nagle stał się bardzo niedotykalski.
Z uwagi na bogate życie wewnętrzno-zewnętrzne malucha, zrobiliśmy mu królewskie posłanie obok naszego łóżka. Ale gdzie tam! I tak budząc się, mieliśmy go na poduszce. Mrużył szmaragdowe oczka i włączał motorek

. Nie mieliśmy natomiast Kitka, który wybrał emigrację na balkonie

.
Ranek przyniósł pewną poprawę w stosunkach kocio-kocich. Futrzaste troszkę się goniły, potem poszły spać, każde w swoim kątku. Kitek nie zareagował w żaden sposób, kiedy położyliśmy obok niego Alienika, uznaliśmy więc, że będzie dobrze.
Wieczorem zostały nawet na godzinkę same. W tym czasie podstępny Kiteczek wytłumaczył małemu, że państwo uwielbiają wprost, kiedy mały kotek mocno gryzie i drapie co popadnie

. Biedny maluch uwierzył zazdrosnemu fałszywcowi

.
W nocy obudził nas żałosny pisk. Kiteczek podgryzał Alienika. Rzuciliśmy się z odsieczą, która jednakże nie spotkała się z pozytywnym odzewem kociastych. Kitek ugryzł mnie ze złości, a alienowany Alienik rozpłakał się żałośnie i czym prędzej uciekł w ramiona swego prześladowcy

. To był przełom. Kiedy rano otworzyłam oczy, na moich nogach zalegał ciężki Kiteczek, zaś Alienik ułożył się na klacie Tżta. Bo podział kotów jest wyraźny. Alinik to kotuś Pana i nie da się ukryć. Jeśli ma wybór, zawsze pójdzie do niego. Kiteczek co rano pakuje się do mnie i zapamiętale cmokta.
Chyba już mogę mówić o początkach prawdziwej przyjaźni. Kitek zapamiętale czyści uszy małego. Chyba nawet ze zbyt dużym poświęceniem, skoro malutek spadł z drapaka w wyniku tych zabiegów higienicznych

. Jedząc oglądają się na drugiego, czy też przypadkiem nie dostał lepszych przysmaków. I próbują sobie wyżerać z miseczek. Dwa koty... Niegłupi patent
