Cześć wszystkim. No i stało się. Dzieciory zaczęły zwiedzać. Nie żeby jakoś dramatycznie, nie, ale jak nic mają chęć zobaczyć świat po drugiej stronie drzwi. Inaguracja odbyła się wczoraj i to , o dziwo, nie był Ryszard, a Majka. Ale od początku. Od piątku oba grzdyle (ze wskazaniem na Rysia) podbiegały GALOPEM do drzwi jak tylko je otwierałam. Ponieważ jednak Kredka była wtedy bardzo zdenerwowana, nie wypuszczałam. Za którymś tam razem pozwoliłam maluchom popatrzeć przez szparę. Z jednej strony kluchy, z drugiej Kulka albo Gluś. Małe, oczywiście, nie zarejestrowały nawet, że ktoś jest po drugiej stronie, tylko za wszelką cenę starały się wydostać. Jakoś popołudniu zdecydowałam, że co tam, oba moje stwory śpią, to zobaczymy co się stanie. W razie czego jestem w pobliżu. No i wchodząc pozwoliłam na "wypad zwiadowczy". I co? I Rysio, ten sam Rysio, który zawsze był pierwszy - został. Zamarł w pół kroku i tylko patrzył na siostrę z wyrazem pyszczka: "o mamuniuuuu, co ona zrobiłaaa. I co teraz będzie?

". A Majeczka wyszła. Pełen "przyczaj", krok po kroczku obeszła drapak, zajrzała do tunelu, obeszła tor przeszkód i ... spokojnie wróciła do siebie. Rysiowi wyraźnie ulżyło. Rzucił się do niej lizać po głowie, jakby mówił "wróciłaś! Byłaś w Wielkim Świecie i cię nie pożarł! Jak cudownie!". Kredka w czasie majkowej eskapady siedziała bez ruchu, dwa razy syknęła, ale potem tylko przyglądała się w napięciu. Dziś przy śniadaniu sytuacja się powtórzyła z tym, że Majka poszła o krok dalej. No i miała spotkanie oko w oko z Glusiem* . Nie, nie żeby do czegoś doszło, ale Gluś zobaczył gościa i ... lekko obsyczał. A było tak: Gluś leży przy wejściu do kuchni (po przeciwnej stronie korytarza są drzwi do pokoju Państwa), otwieram drzwi, Majka pędem wyskakuje, zatrzymuje się na progu i powolutku zaczyna obwąchiwać teren. Gluś jak zaczarowany - patrzy, patrzy, patrzy, a potem ... wydaje z siebie cichy syk. I siedzi. Mówię: "Glusik, no coś ty", a on głowa nisko i ...syk. Cichutki. Majka go nie zauważyła i dalej zwiedzała trochę już znany sobie teren. dziś poszła dalej - wlazła do kociego tunelu, a kiedy chciałam ją wziąć już do mamy - próbowała uciec mi do drugiego pokoju. Gluś w tym czasie (cała sprawa trwała nie dłużej, niż minutę) siedział, biedak przestraszony ("Co to za stworstwo jakieś tu przebiegło"), a kiedy go zawołałam - uciekł pod kanapę. Oczywiście, kiedy "niebezpieczeństwo" już zostało zażegnane, przyszedł i wydusił mnie jak zwykle.

Co jednak istotniejsze, Kredka która miała okazję obserwować całą sytuację, zachowała całkowity spokój - nie ruszyła się z miejsca, nie wystraszyła, nie burczała jak dotąd, ani nie syczała. Wydawała tylko swój nawołująco-zrzędzący gruchot, taki sam jak przy "rozmowie" z dziećmi.
Nie spieszy mi się do pełnej integracji, ale zdaję sobie sprawę, że trudno będzie upilnować małe, więc skoro tak bardzo chcą, to pod nadzorem niech próbują. Wolę tak, niż gdyby miało dojść do niekontrolowanej konfrontacji z łapoczynami w roli głównej. Poza tym, po tych dwóch próbach i Kredce się nieco poprawiło - widziała Glusia, widziała widziała swoje dziecko na obcym terenie, ale tym razem nie nafuczała.
* - Kulka w tym czasie grasowała na balkonie. Specjalnie wybrałam taki moment, żeby był tylko jeden pokemon. Bałam się, że dwóch na raz nie obejmę kontrolą.
kalair pisze:zabers pisze:Ubrania to w sklepach "górskich" i rowerowych. Mają i bieliznę termoaktywną, i gaciorki z "pieluchą", i czapki z neoprenu pod kask, i różne takie.

No to full wypas..

Doberek poranne!

Bry.

Może i wypas, ale nie z chęci szpanu, a konieczności - po prostu bez tego marzniesz i cierpisz. To znaczy, wiadomo, na upartego i w walonkach, waciaku i kalesonach jeździć można, ale jaka z tego frajda? A jak ciężko i niewygodnie. Poza tym zwykłe ciuchy nie oddychają i albo ci zimno, albo spływasz potem.