Asiu, moja Kicia po zdiagnozowaniu pnn żyła z nami jeszcze dwa lata.
Trudno powiedzieć czy to dużo czy mało, ale dla mnie to i tak był czas darowany od losu.
Diagnoza jest zawsze mega-dołująca

i dopóki i człowiek i kot nie przyzwyczai się do zmian jakie wymusza choroba jest bardzo ciężko dla obu stron. Np. przez pierwsze kilkanaście tygodni Kicia po podaniu kroplówki uciekała, chowała się pod łóżko, gdzie potrafiła przesiedzieć dwie, trzy godziny. Każdorazowe podejście któregos z nas do niej (nawet tylko po to, by ją pogłaskać) wywoływalo panikę, bała się, że znowu bedziemy jej wpłychać tabletki albo kłuć ...

Straciła swój spokój, stała się wystraszonym kłębkiem nerwów. Po jakimś czasie zaczęła do tych zabiegów podchodzić inaczej, zrozumiała, że nie chcemy jej skrzywdzić, że chcemy pomóc, ratować. Nie protestowała, pogodziła się, uspokoiła.
Z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że na stabilizację jej stanu największy wpływ miało systematyczne nawadnianie. Dostawała kroplówki podskórne - dwa, trzy razy w tygodniu, czasem codziennie.
Plus leki.
Z karmą było różnie - na początku w ogóle nie chciała jeść nerkowego, jeśli już, to tylko mokre. I to mniej więcej 1/4 saszetki czy puszki góra, reszta szła na pożarcie przez resztę, czasem wywalałam

. Najchętniej jadała animondę nieren i troveta nerkowego i czytałam, że wiele kotów nerkowych właśnie to jedzonko lubi. Robiłam różne kombinacje z mieszaniem karm - np. do saszetki felixa, który jej bardzo smakował dodawałam z puszki "nerkowej" tak pół na pół. Przez ostatnie miesiące bardzo chętnie jadła rozmoczone suche nerkowe. Wtedy też dawałam jej wszystko, co tylko chciała, mięso, normalne puszki, nawet czasem kawałeczek szynki. Była taka biedniusia i chuda, że było mi wszystko jedno, co je, oby jadła. Dla mnie najważniejszy był komfort jej życia. Myślę, że jakoś udało nam się pogodzić wymogi opieki zgodne ze wskazówkami lekarzy i zdroworozsądkowe naginanie ich dla jej dobrego samopoczucia.
trzymam wielkie kciuki za Amber
