» Śro sty 23, 2008 19:37
Opowieść jedenasta
„ Lato chyliło się ku końcowi.
Z pól zwieziono zboże, a we wsi dudniły młockarnie. Słyszałem ptaki przelatujące nad naszym domem, a przez otwarte okna werandy wpadał do środka zapach dymu z ogniska.
Wraz z gryzącym zapachem – jak zawsze - powracały wspomnienia letnich nocy i czułem się tak jakoś…nostalgicznie. Podejrzewałem, że podobnie muszą czuć się ptaki, kiedy nadchodzi pora odlotów…
Dokoła panowała atmosfera pożegnań i rozstań, jakby ktoś powoli zamykał kolorową bramę lata – upalnych nocy, słonecznych dni, gwałtownych burz i łagodnych deszczy…
Nauczyciel siadał do wieczornej lektury z poważną twarzą i zmarszczonymi brwiami.
Na próżno mała Karolina szarpała go za nogawkę spodni ciągnąc do kąta z zabawkami.
Uwalniał się delikatnie z uścisku jej malutkich rąk, i zamyślał się głęboko.
- Musicie wyjechać –powiedział pewnego wieczoru.
W kuchni zaległa ciężka, nieprzyjemna cisza.
- Tutaj jesteśmy bezpieczni – powiedziała Ewelina.
- Nikt nigdzie nie będzie bezpieczny – odparł nauczyciel, sięgnął po papierosa i wyszedł do ogrodu.
Zdążyłem poznać go na tyle dobrze, że wiedziałem, ze i tak postawi na swoim, i podobnie jak Ewelina martwiłem się perspektywą rozstania.
Tak więc, gdy pewnego razu przed dom zajechała bryczka zaprzężona w dwa srebrno-białe konie wiedziałem, że nadszedł moment rozstania.
Konie znałem dobrze – od czasu do czasu przywoziły starszą panią, tą, za którą zbytnio nie przepadałem , lub młodego chłopca, który wpadał na werandę w towarzystwie dwu brodatych psów, zostawał na kolacji i drażnił się z Karoliną.
Na bryczkę załadowano kilka walizek i duży, podróżny kufer.
- To nie potrwa długo – rzekł nauczyciel patrząc w oczy zony tak, jakby chciał zapamiętać na zawsze ich kolor. – Zrozum, będę spokojniejszy.
- A dlaczego nie możesz pojechać razem z nami ? – pisnęła Karolina.
Nauczyciel uśmiechnął się.
- Widzisz, córeczko – powiedział ojciec unosząc ją ku swej twarzy – ktoś musi zostać…z kotem. Koty bardzo nie lubią przeprowadzek, a zostawić go samego – nie sposób…
Dziewczynka wbiegła do kuchni , przysunęła do pieca wysokie krzesło i wspięła się na nie.
- Pilnuj mojego taty, dobrze ? - powiedziała, pocałowała mój gliniany nos i pobiegła przed dom.
Tego wieczora w kuchni było cicho i pusto, i chociaż po dawnemu pachniała kawa i szeleściły kartki książki dom wydawał się chłodny i osierocony. Chciałem, jak dawniej słuchać opowieści z książek, ale, rzecz jasna, nie mogłem o to poprosić…
Nauczyciel nagle spojrzał na mnie znad kart książki i uśmiechnął się.
- Masz taką mądrą minę, kocie – powiedział, - że chyba powinienem ci to przeczytać…
Wsłuchałem się w jego łagodny, spokojny glos i powróciło wspomnienie dawnych wieczorów.
Jednak noc była dziwnie ciemna, a za oknami panowała cisza, podobna do tej, która zalegała wokół przed burzą.
W trawie rozgrzanej jeszcze letnim słońcem nie odzywały się świerszcze, a koła pociągu jadącego gdzieś w oddali dudniły, niby wielki młot parowy…Przetrwałem noc wpatrując się w „moją” gwiazdę dopóki mogłem widzieć jej ciepłe światło w prostokącie okna.
Rankiem, kiedy szyby w oknach werandy poróżowiały, a na podłogę zaczęły kłaść się delikatne cienie usłyszałem daleki, wysoki, jękliwy dźwięk, który przyniósł wiatr z dalekiego miasta.
Dźwięk chwilę trwał, po czym załamał się – i ucichł. We wsi odezwał się jakiś pies. Zawył długo i cienko i po chwili odpowiedziały mu inne.
Ptaki, które przeleciały nad naszym budzącym się ze snu domem miały skrzydła tak ciężkie, że od ich szumu zadźwięczały szyby w oknach…
Od tej chwili w domu zaczęły dziać się różne dziwne rzeczy…
Któregoś ranka pojawiła się grupa konnych, a konie wydały mi się dziwnie znajome – srebrnobiałe, na smukłych, delikatnych nogach, o miękkich ruchliwych chrapach.
Nerwowo strzygły uszami i przestępowały z kopyta na kopyto.
Innym razem , późnym popołudniem do domu w parku przybyli ludzie objuczeni walizkami i tobołkami.
Nauczyciel pościelił im na werandzie i siedzieli długo w noc rozmawiając przyciszonymi glosami o czymś, co miało skończyć się niebawem, a jednak się nie skończyło…
Pewnego dnia przypomniałem sobie, jak chłopak, który odwiedzał nas z psami opowiadał o polowaniu.
Z tej opowieści zrozumiałem tyle, że polowanie to jest coś, kiedy ściga się kogoś, aby go zabić.
Zabić, czyli pozbawić życia.
Pomyślałem wtedy, że mnie nie można byłoby zabić, ponieważ nie byłem żywy, ale, z drugiej strony, skoro byłem zdolny cokolwiek odczuwać – nie byłem również martwy…
Ludzie, którzy przyszli do domu nauczyciela ciemną nocą wyglądali dokładnie tak, jakby brali udział w polowaniu – ale po tej niewłaściwej stronie…
Rozglądali się trwożnie dokoła i rozmawiali ze sobą w nieznanym mi języku.
Pomyślałem, że chyba mieszkali gdzieś niedaleko i lubili spoglądać nocą w niebo, bo jeden z nich, którego brodatą twarz zakrywał szerokoskrzydły kapelusz miał na rękawie marynarki opaskę z wizerunkiem gwiazdy…
To właśnie on długo i cicho rozmawiał z nauczycielem.
- Proszę się nie obawiać – usłyszał w odpowiedzi. – Naprawdę, nie musi się pan bać…
A potem zaprowadził gości z werandy do kuchni i gdzieś dalej – gdzie zniknęli.
I gdyby przez kilka dni co rano nauczyciel nie znikał gdzieś z ogromnym dzbankiem kawy, garnkiem kaszy, gomółką sera i świeżym chlebem, który przynosiła dziewczyna przypominająca szmacianą lalkę – pomyślałbym, że zapadli się pod ziemię.
Pozostali u nas długo, niewidoczni i cisi, aż któregoś ranka ponownie pojawili się na werandzie, bladzi i milczący.
Najstarszy – trudno było go poznać bez brody - ukłoni8ł się głęboko, wziął od nauczyciela niedużą, pękatą kopertę i skinął na swych towarzyszy.
Wyszli tak nagle, jak się pojawili, a mnie przepełniła radość, że i tym razem polowanie się nie udało…
Wieczorem nauczyciel spalił worek ubrań i grzejąc nad piecem dłonie uśmiechnął się do mnie łobuzersko.
Od tej pory łączyła nas wspólna tajemnica, dotycząca czegoś bardzo ważnego…
cdn

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!