Witamy kolejną czytaczkę
Ofelia już lepiej, dziękujemy. Jesteśmy już po wizycie u weta, na szczęście nie było dziś już takich dzikich tłumów jak wczoraj, więc całkiem sprawnie poszło. Obyło się bez wtykania termometru w dupinkę, zastrzyk poszedł bez wyjmowania Ofelii z plecaka. Na to wygląda, że to ostatni zastrzyk, ufff... Po powrocie Książniczka zjadła prawie całą resztę swojego obiadu (prawie, bo na parę kąsków załapała się Mała Czarna). A ja musiałam wtaszczyć na 4 piętro dwa wory żwirku

. Akurat przyszło zamówienie z krakvetu (w samą porę, bo już mi została resztka), z kurierem spotkałam się pod klatką, a że musiał chwilę na mnie czekać, to już go nie molestowałam o wniesienie pakunku. No i po chwili zaczęłam żałować, bo ciężkie pieruństwo jak słonica w ciąży. No ale wtargałam. Tylko Ofelię wypuściłam z plecaka, żeby sama zasuwała do góry.
W poczekalni byli państwo z kotem, jak się okazało ciężko chorym (nerki). Kot już niemłody, ponad 15 lat, wcześniej wolno żyjący "król podwórka", dokarmiany, w razie potrzeby leczony. No ale teraz już w złym stanie, opiekunowie mówili z całą świadomością, że to już tylko przedłużanie mu życia, leki, kroplówki, praktycznie co dzień u weta. Żal mi kota, ale dobrze chociaż, że w ostatnim okresie życia ma dobrą opiekę.
Ofelia właśnie wdzięczy się do drapaka (pokapanego walerianą

) i trochę na nim drapaczy. Szkoda, że i tak drapaczy mój narożnik
