Dawno, dawno temu...
(kiedy jeszcze byłam piękna, młoda i wysoka - teraz pozostało tylko i ) 
mieliśmy w domu dwa miesiące takiego kolczastego,
Jechałam z mężem samochodem, był na środku drogi, więc go wzięliśmy ze sobą,
wtedy pierwszy raz widziałam żywego jeża...a ten w podzięce za uratowanie mu życia, ugryzł mnie w palec...
Musieliśmy codziennie jeżdzić z nim do weterynarza na obserwację, a ze mną na zmiany opatrunków
A najfajniejsze było to, że dwa dni póżniej wybuchł strajk sierpniowy - w czasie strajku zamiast siedzieć w firmie przez dwa tygodnie ja i małż braliśmy przepustki na wyjście...
Potem były komentarze typu...
"Na tak głupie tłumaczenie, że musimy wyjść bo
"z jeżem do weta" to nikt jeszcze nie wpadł... albo,
czego to już nie wymyślą, żeby się urwać ze strajku"...
A jeż przez ten czas bardzo się do nas przyzwyczaił, przytył i stał się członkiem rodziny...w chwili wywiezienia do lasu, za nic w świecie nie chciał wyjść z kartonu...