No to wracamy. Po dwóch i pół roku od ostatniego wpisu

Mam nadzieję że ktoś nas tu jeszcze pamięta

. Wracamy, bo w życiu zmiany, a i o kotach byłoby fajnie znowu zacząć pisać.
To znaczy, zmiany jak zmiany. Koty są nadal trzy, tymczasów brak i zapewne już nie wrócą, no chyba że jakaś kocina (oby nie psina!!!) nas napadnie w jakichś krzakach.
Dla przypomnienia: Mrufka, zwana obecnie zazwyczaj Grubą Beką (no niestety, z faktami się nie dyskutuje), Pestka aka Rudy_Kotek_bez_Muzgó (no, istnieje podejrzenie, że ze dwie komórki się uchowały, i niestety czasem dochodzi do ich spotkania), oraz Sopel Lukrecjusz aka Landrynek herbu Czarna Zaraza.
Zdjęcia postaram się wkleić w poście poniżej, na razie podlinkuję album na Facebooku o statusie publicznym, więc powinno się go dać zobaczyć nawet bez logowania.
Przeprowadziłyśmy się wiosną do dwa razy większego mieszkania, z chyba cztery razy większym balkonem

. Oczywiście, oznacza to głównie dwa razy więcej przestrzeni do ganiania się kotów o trzeciej nad ranem: można wziąć porządny rozbieg, z łomotem wpaść na drapak i zawrócić na ostrym zakręcie z głośnym chrobotem pazurów na panelach.
Mruf i Sopel zniosły przeprowadzkę dość nieźle (poza tym wszystkie były na feromonach już dwa tygodnie przed Wielkim Dniem), natomiast Ruda zafundowała nam niezły hardkor. Uznała albowiem, że jej się nie podoba i ona wraca do domu. Przez cały pierwszy dzień myszkowała po wszystkich kątach usiłując znaleźć wyjście, a potem zaczęła wyć. Wyła trzy dni i trzy noce, robiąc sobie niewielkie przerwy na kilkunastominutowe drzemki, w ciągu dnia. Wetka, która wtedy się nią zajmowała (nie nasza stała) upierała się, żeby poprzestać na feromonach i Kalm-Aid podawanym z jedzeniem, ale trzeciej nocy, zdesperowane i nieprzytomne ze zmęczenia, podjechałyśmy do najbliższej całodobówki, Ruda dostała głupiego jasia, po którym spała jakieś trzy godziny (co za ulga!!!), a następnie weszłyśmy z hydroksyzyną. Która zadziałała niemal od razu.

Od tego czasu Rudej odpaliło jeszcze ze dwa razy (pakowała się za lodówkę i pod szafki kuchenne, za cokoły), ale każdorazowo hydroksyzyna pomagała.
Natomiast o co chodzi ze słodkim kotkiem? Otóż Sopelek ma cukrzycę. Wykrytą zupełnie przez przypadek - "dzięki" jego permanentnemu problemowi z SUK-iem staramy się co jakiś czas badać mu mocz, no i w pewnym momencie, ku naszemu zdziwieniu, z moczu zniknęły kryształy, natomiast pojawiły się kolosalne ilości glukozy.
Cukrzyca jest nieswoista, bo kotek ani otyły nie jest (a wręcz przeciwnie, schudł bardzo), ani nie był na sterydach. Po różnych badaniach, z USG na czele, wyszło, że to prawdopodobnie skutek długotrwałego stanu zapalnego, który toczył się w ukryciu w trzustce. Z dużym prawdopodobieństwem nie ma nowotworu, ale oczywiście trzeba to monitorować.
Od tygodnia uczymy się żyć z cukrzycą. Nie jest łatwo. Sopel nie współpracuje przy pomiarach cukru (nietykalski jest strasznie), nie możemy też jakoś utrafić z dawką insuliny. Wspieramy się wiedzą z forum dla cukrzyków (
http://www.kotycukrzycowe.pl/), nasza pani wet też jest mądra, ale na razie jest trochę stresu. Będziemy o tym na bieżąco opowiadać.
Wpisujcie miasta!
