» Wto sty 22, 2008 19:04
Opowieść dziesiąta
„ Dom, do którego mnie zaniesiono stał na obrzeżach parku i nie czemu pomyślałem, że to światełko z jego okna widziałem ubiegłej nocy.
Miał piękną werandę i dużą przytulną kuchnię z ogromnym piecem pod ścianą. A nad piecem była malutka wnęka o łukowatym kształcie, w której mnie postawiono.
Doprawdy, nie mógłbym wymarzyć sobie lepszego mieszkania !
Młody człowiek, w którego domu zamieszkałem był – jak się wkrótce okazało – nauczycielem w miejscowej szkole, a młoda kobieta była jego świeżo poślubioną żoną.
Czasami pojawiała się majestatyczna starsza pani, w ogromnych kapeluszach, i ta zdecydowanie nie lubiła mnie.
Ciągle wyrzekała na brak gustu i muszę przyznać, że chwilami bałem się żeby nie wyniosła mnie z domu i nie porzuciła w jakimś odległym miejscu.
Na szczęście zawsze kończyło się tylko na pogróżkach.
Młoda pani domu, jak się okazało któregoś razu, kochała koty całym sercem, ale w związku z choroba płuc żywego kota posiadać nie mogła – byłem więc dla niej czymś więcej, niż tylko glinianą figurka ozdabiającą wnękę nad piecem.
Tak toczyło się moje życie – stałem w zacisznej wnęce i chociaż nie ruszałem się z miejsca, moja wiedza o otaczającym mnie świecie rosła z dnia na dzień.
Kiedy wieczorami nauczyciel wraz z zoną siadali przy kuchennym stole, kuchnię wypełniał aromat świeżo zaparzonej kawy a w piecu buzował ogień przenosiłem się w dalekie kraje, o których dowiadywałem się z książek lub gazet, jakie moi nowi opiekunowie czytali na głos.
Nauczyciel wraz z żoną popijali kawę z malutkich, kruchych filiżanek, a światło naftowej lampy obejmowało ich złocistym kręgiem.
Byłem – w Domu.
Kiedy płomień zaczynał filować, nauczyciel przerywał lekturę, gasił lampę i zostawałem sam w pustej kuchni wpatrując się w ciemność.
Po chwili z mroku zaczynały wyłaniać się zarysy mebli, jaśniejsza plama okna, drzewa za oknem – a pomiędzy ich gałęziami połyskiwała duża, jasnozłota gwiazda.
Patrzyłem na nią i myślałem, że być może w tej samej chwili patrzy na nią dziewczynka ze spalonego domu, syn porucznika i nieznany mi chłopiec, który kochał konie…
Gwiazda powoli przesuwała się po niebie, by w końcu zniknąć z moich oczu, a głęboko we mnie ożywały wspomnienia.
Czasami do domu w głębi parku przychodziła młoda kobieta z długim jasnym warkoczem.
Nie wiedziała, że była dla mnie potwierdzeniem tego, co zdarzyło się w moim życiu i za każdym razem wstępowała we mnie nadzieja, że być może teraz dowiem się, co się stało z wędrownym kuglarzem, z którym spędziłem tak dużo czasu…
Jednak zamiast tego słuchałem nie kończących się opowieści o chorych dzieciach, o przesądach, z którym tak trudno było jej walczyć i o nocnych wędrówkach do pacjentów.
- Przemęczasz się – powiedział któregoś dnia nauczyciel, ale właścicielka jasnego warkocza gorąco zaprzeczyła .
- Trzeba pomyśleć o sobie – dodał poważnie nauczyciel, a dziewczyna z warkoczem spuściła oczy i zaczerwieniła się.
-Ależ ja myślę o sobie – odparła, ale z tonu jej głosu wyczułem, że myślała o czymś – lub o kimś zupełnie innym, i, ze ten ktoś musiał dobrze o tym wiedzieć
Nauczyciel zważył w ręce ciężki, jasny warkocz.
- Wszystko przyjdzie, wszystko jeszcze przed tobą – powiedział, ale tego wieczoru uśmiech nie powrócił już twarz dziewczyny..
Nauczyciel najwyraźniej zauważył tą zmianę nastroju, bo sięgnął po stos brązowych zeszytów leżących na kredensie.
- Posłuchajcie tylko – powiedział otwierając zeszyt. – Temat wypracowania – „ nieobecność”
Poprawił okulary i przeczytał
- „ …ale dalej brakuje mi kogoś.. pojawił się w moim życiu w przedziwny, tajemniczy sposób i widocznie było mu pisane udać się w dalszą wędrówkę… ”
Nauczyciel uśmiechnął się , zdjął okulary i położył je na stole.
- Ciekawe, kogo miała na myśli - zekł spoglądając w ogień.
I wcale nie wiedział o tym, że ten ktoś spogląda na niego zielonymi oczyma figurki z wnęki kuchennej tuz za jego plecami.
Mimo, że byłem tylko glinianą figurką doskonale rozumiałem, co może czuć dziewczyna z jasnym warkoczem.
Podobnie jak ona znajdowałem się blisko tych, których niegdyś kochałem nie mogąc zbliżyć się do nich, ani nawet przesłać znaku swojego istnienia.
Brązowy zeszyt leżał na wysokości moich oczu, na stosie innych zeszytów.
Przypomniałem sobie, jak dziewczynka uczyła się pisać pierwsze litery powoli maczając pióro w kałamarzu.
- „ Ala ma kota ” – mówiła półgłosem spoglądając na mnie.
I chociaż dziewczynka wcale nie miała na imię Ala – to miała kota, czyli mnie.
W domu nauczyciela dowiedziałem się ,że litery służą do zapisywania uczuć i wydarzeń ,a to wszystko z kolei zamykało się na kartach książek.
Tych ostatnich w domu nauczyciela było mnóstwo. Grube, ciężkie woluminy z czarno-białymi lub kolorowymi rycinami, cieńsze, lżejsze, w kolorowych okładkach i te najcenniejsze, które prawie nigdy nie opuszczały miejsca w przeszklonej biblioteczce.
Książki – zaraz po Ewelinie, bo tak miała na imię żona nauczyciela – były najważniejsze w jego życiu. A marzeniem – jednym z tych najważniejszych – była biblioteka, ale taka, która dostępna byłaby dla wszystkich…
- Fanaberie – skomentowała pewnego dnia matka Eweliny. - Po prostu idee fixe.
Nauczyciel tak bardzo się na jej słowa oburzył, że wyszedł do ogrodu na papierosa.
- Wybij mu to z głowy – powiedziała do córki starsza pani, ale Ewelina przecząco i stanowczo pokręciła głową.
- To również moje marzenie.
Tej nocy w małym domu w parku przyszło na świat dziecko.
- To Karolina – rzekł szczęśliwy ojciec spoglądając na małe zawiniątko, które trzymała na rękach dziewczyna z jasnym warkoczem.
W przelocie zauważyłem lok czarnych włosów i ogromne, fiołkowe oczy i poczułem ogarniająca mnie czułość.
Jasnowłosa dziewczyna podała dziecko ojcu. Uśmiechała się, ale czułem, że był to uśmiech, który był bardziej bolesny, niż śmiertelna rana…
W taki oto sposób staliśmy się rodziną..
Patrząc, jak malutka Karolina rośnie, stawia pierwsze kroki i wypowiada pierwsze słowa byłem pewien, że nic nie zdoła zburzyć naszego szczęścia … ”

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!