Wreszcie trochę najnowszych zdjęć.
W poprzedni weekend miałam taką migrenę, że ledwo się ruszałam, nie byłam w stanie nic robić, bo miałam wrażenie, że mi głowa eksploduje.
Teraz znowu, od czwartku, odwiedzałyśmy z Adą codziennie weta, na piechotę i autobusami, z powodu ŚDM.
Na kilka dni przed ŚDM Ada miała podane leki, aby nie było kłopotów w te dni, kiedy warunki poruszania się po Krakowie będą maksymalnie utrudnione - moja lecznica znajduje się w bliskości Błoń.
Niestety, są wakacje i leki podawał wet, który bywa tam z doskoku, głównie na dyżurach nocnych oraz para stażystów. Nie mogli znaleźć leków w szafkach, pobrali je z jakichś rozpoczętych opakowań, potem stażyści, strasznie zestresowani, mieli problem z odmierzeniem dawki. Może to nie była ich wina, ale trudno myśleć inaczej, w każdym razie już w pierwszy dzień ŚDM Ada przestała jeść. Udałyśmy się więc do nowo otwartego gabinetu niedaleko naszej ulicy - w czwartek, piątek, sobotę, a w niedzielę musiałyśmy podjechać dalej, do lecznicy, która ten gabinet otworzyła jako swoją filię. Wracałyśmy do domu o 12.10, jak doszłam do domu (pod górkę) z transporterem z Adą (ok. 6,5 kg w sumie), w tym palącym słońcu, to prawie zemdlałam. I tak to nici wyszły z mojej zapobiegliwości
