Zapomniałem wspomnieć, że w aucie ciagle pachnie kotkiem, bowiem ten koci ideał w jednej z podróży (zakończonej awarią skrzynki z biegami i lawetą) zestresował się tak, że zaprotestował wszystkimi otworami kota. Dał wszystko co miał, (przy czym plucie było najłagodniejszą amunicją) - jednym słowem, istny "overkill". Do tego darł się jak przedszkole głupkowatych dziecek, pruł pazurzyskami wiklinowy transporter i tarzał się na grzbiecie w swoich produktach. Wówczas zobaczyłem wyższość nieprzemakalnego plastyku nad eleganckim, ale przeciekającym koszem. Wstyd było oddać auto do warsztatu. Od razu poprosiłem, żeby nie zamykali okien i tak się wietrzyło sześć tygodni.
Do domu weszliśmy jak brygada szambelanów, z których jeden śmierdział jak armia Paulusa po Stalingradzie. I to nie byłem ja. O dziwo, kot doprowadził się do porządku szybciej niż zdążyłem umyć transporter. W dziesięć minut był czyściutki i bezzapachowy - chyba samemu mu to przeszkadzało. Wnioski były trzy: po pierwsze - nie karmić kocura przed podróżą, po drugie - dać mu środek na głupawkę, po trzecie - kupić chłonne podkłady do dziecinnych łóżeczek. I daje się radę

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zamiany to się w ogóle rzadko udają. Znałem kiedyś kogoś, kto w wieku dziesięciu lat chciał zamienić swą starszą siostrę (bo go obijała) na marmozetę lwią. I wiecie co? W ZOO też jej nie chcieli!
