Dziewczyny, Wy już od rana szalejecie na miau, fajnie się macie!
Ja dziś miałam bardzo ciężki dzień w pracy, po którym wydaje mi się, że moja praca nie ma sensu, że moje wysiłki idą na marne i że właściwie to... Ech, szkoda gadać.
Ja wiem, że takie dni bywają, a potem się o nich zapomina, bo znowu się okazuje, że jednak nie jest tak źle, że idziemy do przodu.
Ale dziś...
Wczoraj znowu był alarm Migotkowy, bo Migotka zaczęła wyglądać jak istny szczurek, taka biedna, nieruchawa, no strasznie, więc... do weta.
Może jak ja tak piszę, to zaczyna wyglądać, że kot kichnie, a ja lecę do weta, ale jak się kota zna jakiś czas, to się widzi, że coś jest nie tak.
Dostaje mała leki i poprawa jest znaczna od wczoraj. Spała ze mną znowu, ale już nie taka skulona, tylko zwinieta w kłębuszek, zrelaksowana, mrucząca.
Choć miałam już taką załamkę, że z jakiejś ulicy w Zabrzu, gdzie akurat byliśmy, dzwoniłam do Krakowa, żeby zapytać o możliwość konsultacji Migosi.
Bo czasem już po prostu nie wiem co robić. Wyniki dobre, hematokryt idzie w górę, temperatura w porządku, żadnych widocznych objawów, koopki super...
Teraz Migosia siedzi na stole i sprawdza, co jemy na kolację i czemu ona tego nie dostała.