
znów dużą część dnia poza domem. Qua dzisiaj musiał sobie sam radzić. Chyba poradził sobie, niestety miałam okazję zobaczyć jak On mało je, zdecydowanie za mało. Szukam rzeczy, które go skuszą, znaleźć nie mogę poza tym z każdym dniem wymagania pokarmowe się zmieniają. Nic to szukam wytrwale. Niestety dzisiejsze poszukiwania (już po powrocie sukcesem się nie zakończyły), za to chłopiec przyszedł do mnie cudownie rozmrukany i wyraźnie stęskniony wpakował mi się na kolana prawie łamiąc mi nos. To nic, ja wzięłam pozostałości Kubełka Classic z KFC, brat łaskawiec mi zostawił ( na moją nie powiem wyraźną prośbę) i niepomna tego, że się odchudzam (od wakacji 4 kilo mniej, ha!) i jedząc gładziłam kota walcząc z nadpływającym snem (bo to tak po 23.30 już było ale taka prawda, że ja się tak odchudzam dziwacznie). Qua siedzi i mruczy, mruczy, coraz głośniej mruczy. Spoglądam na kota podejrzliwie, Qua spogląda na mnie beznamiętnie, mam wrażenie, że gdyby to było w kocich mozliwościach wzruszyłby ramionami i dalej sobie mruka. Ja nie spuszczam spojrzenia z przystojniaka, odrywam kawałek mięsa. Mruk się urywa kot zajmuje się konsumpcją. Mniam, mniam pycha pycha. Problem kocio jedzeniowy rozwiązany, z moim mi pomógł.