Mamy sukces - wieńczący dokocenie.

Od kiedy Yoko do nas przybyła - a był to początek grudnia 2012 roku,
różnie się działo w państwie duńskim.

Borys jak wiecie, maniery miał po przybyciu Yoko niespecjalne, prezentował więc po kolei
postawę tchórzliwą, tchórzliwo-podstępną, buraczano-rubaszną .
Yoko cierpliwie znosiła jego fiu bździu, czasem tylko, gdy naprawdę przesadził, spuszczała
mu bezkrwawy łomot.
Wiadomo, że obydwa koty lubią spać razem lecz osobno - no i wiadomo też, że Borys
lubił znienacka skoczyć na śpiąca Yoko, za co dostawał od niej w tzw. tufę.

Dziś po raz pierwszy Borys pokazał się z jak najlepszej strony, chyba coś dotarło
do jego angielskiej mózgownicy. Yoko spała dziś smacznie na różku łóżka, zwinięta
w precel krakowski - wiadomo krakowianka. No i Borys podszedł dziś baaardzo ostrożnie
do łóżka, wspiął przednie łapki na łóżko, potem baaardzo delikatnie
wgramolił tylne nóżki, wraz z swą co tu ukrywać pokaźną dupcią.
Yoko przebudziła się i uniosła głowę , a wtedy...
on bardzo delikatnie machnął jej eskimoskiego buziaczka, nos w nos.

Yoko zagruchała i dała mu buzi, a ten angielski, puchaty skubaniec przeszedł kawałek dalej,
ostrożnie aby jej nie nadepnąć i położył się grzecznie obok.
W ogóle ostatnio bawią się nieco ostrożniej w chowanego, gonionego i nawet Borys już
nie robi rabanu, gdy Yoko próbuje z nim zapasów. Choć to ostatnie, jeszcze trochę go mierzi .
No, ale wrzasku już nie podnosi, tylko się odsuwa z zniesmaczoną miną.

No muszę przyznać, że Yoko ma sukces pedagogiczny w przeciągu niewiele ponad kwartału.
Ja z tym skubańcem próbowałam 3 lata i mierne efekty wstyd się przyznać miałam.
A tu proszę Yoko dzieli i rządzi, a Borys stał się w kwartał dobrym samarytaninem.

A tu poniżej zdjęcia Borysa, który grzecznie oczekuje aż Yoko wyjdzie z łazienki.



Nawet jej muchę ostatnio przyniósł zbłąkaną i rzucił w hołdzie pod nogi.

Tylko, że ona jako wcześniejsza królowa przedmieścia, nie bardzo zrozumiała
o co mu chodzi i z czego on taki dumny jest.
Popatrzyła z taką miną, na muchę i na Borysa :

No i ja tak myślę, że cierpliwość w dokoceniu opłaca się.
Szczególnie przy takich lekko zwichrowanych

(
pardon Borysie)
kotach jak Borys.
