Filigranowa Tygrysica o urodzie ugrofińskiej wampirzycy i charakterze Zalotnicy Niebieskiej wdarła się szturmem w ustatkowane życie Don Kitta, zwanego okazjonalnie, acz nie zupełnie bezpodstawnie Kit-bullem oraz Aliena, Ósmego Pasażera Nostromo w sobotni wieczór, równo tydzień temu. W Dzień Matki przybyła do mnie ko-córcia
Wbrew wymówkom cioci Bengali nie jest to wszak dokocenie tajniackie i niezapowiadane, (no, może troszkę partyzanckie) aczkolwiek zdaję sobie sprawę z tego, że nikt już w nie nie wierzył. Ja sama zwątpiłam, a nawet pogodziłam się już, że kota będę miała w dwupaku.
W szczegóły wdawać się nie będę, powiem tylko że miał tu miejsce swoisty coup de foudre połączony z szeregiem znaków, które uświadomiły mi, że właśnie zmaterializowała się przede mną TA WŁAŚCIWA. Dość będzie chyba przytoczyć, że o tym, że jej mamusia oczekuje potomstwa dowiedziałam się przypadkowo we własne urodziny, a imię, całkiem niezależnie ode mnie otrzymała na cześć francuskiej rzeźbiarki, o której właśnie zaczęłam sobie coś tam stukać w wordzie z myślą, że może kiedyś ktoś to wyda. A ten pychol podzielony na pół, to nie znak?
Opowieść jest długa i wielowątkowa, więc idąc po najlżejszej linii oporu skoncentruję się na pytaniu Megi o stosunki kocio-kocie.
Pierwsze spotkanie było co najmniej kuriozalne. Dziwne, kotopodobne wprawdzie, lecz krótkowłose

stwory, które przyglądały jej się tak nachalnie i obcesowo, nie wydały się rezolutnej pannie równie groźne, co owo szalone, rozczochrane stworzenie w szklanej tafli w przedpokoju. Panna ustawiła się bokiem, wyciągnęła się na łapach, grzbiet wygięła w zgrabny łuczek i naprychała wściekle na kudłatego potwora. Kit i Alien zdziwili się niezmiernie, może nawet zirytowali tak jawnym brakiem zainteresowania, przysunęli nosy bliżej, ale wtedy i oni zostali przywołani do porządku krótkim, głośnym fuknięciem. Bo panna jest z gatunku tych bardzo fukających, mnie też było dane posmakować kilka godzin wcześniej niezadowolenia Jej Majestatu głośno protestującego przeciwko pomysłowi oderwania od mamy
Nie to nie. Chłopcy zrobili w tył zwrot i wyemigrowali na balkon. Są w życiu kota-kastrata ciekawsze wydarzenia niż jakaś tam prychająca młoda dama... Wielkie mi co...
No, łatwo powiedzieć, wysiedzieć na dobrowolnej emigracji znacznie gorzej
I od tej pory trwała nieustanna zabawa w Żurawia i Czaplę. Futrzaki odgrywały jakiś zwariowany balet: okrążając się, kręcąc ósemki, chodząc jedne za drugim i odskakując jak oparzone. To mała sprytna Camille chciała sprawdzić, co też to za stwór, który ma nosek - tak jak ona - w połowie czarny w połowie jasny, a stwór wściekle syczał. To znów Alien z chęcią by damę obwąchał, lecz dama nie z takich, do których by można z nochalem pod kitę. I prosto z mostu mówiła, gdzie sobie Alien ten wścibski nos wsadzić może
A Aliś, mały biedaczek, pierwszy raz został podstępnie i zdradziecko dokocony, toteż niezmierzona ciekawość walczy w nim z wielkim osobistym dylematem z zadatkami na duchowy dramat, czy też jeszcze ktoś oprócz Kitka go kocha

Upewniać go o tym trzeba średnio raz na 5 minut, a wtedy z dumą godną hiszpańskiego granda robi „łódeczkę”: „wynocha z tymi łapami. Masz kudłacza, to go macaj”.
Kit za to od początku reagował filozoficznie. Jeśli Camilka na niego fuknęła, odpowiadał tym samym "Ja tu jestem szefem, ty mała Złośnico". I szedł sobie swoją drogą. Jeśli nie – po prostu nie zaprzątał nią sobie głowy Jednak z upływem czasu coraz trudniej mu zachować godność – Kit jest stworzeniem ciekawskim i z wolna widać jak ekscytacja zaczyna mu parować uszami

Ruchy ma bardziej żbikowate, bursztynowe oczy strzelają na wszystkie strony.
Raz zdybał śpiącą Camilkę na parapecie. Wskoczył na krzesło, wyciągnął się jak struna, swoim zwyczajem zostawiając ogon z przyległościami w bezpiecznym miejscu (jak to mówią, o własną d... trzeba dbać) i z ogromnym zaangażowaniem kosmatkę obwąchał. Po czym z najdzikszą satysfakcją, na jaką go było stać powiedział w stronę śpiącego ciągle maleństwa: KHYYYYY. I odszedł, zostawiając dwunogich świadków wydarzenia „pospadanych” z krzeseł ze śmiechu.
Od wtorku spotkania na szczeblu „nosek w nosek” odbywają się już bez fuknięć. Panna doszła nawet do wniosku, że na trzeciej randce wolno już sobie dać falującą kitkę obwąchiwać. Kicie coraz chętniej gromadzą się w jednym pomieszczeniu (z zachowaniem protokolarnej odległości), a Camille odkrywa uroki życia w bandzie o profilu zbójecko-żebraczym.
Na równi z humbakami awanturuje się pod lodówką. Wbrew opinii niejadka, jaką zdążyła sobie wyrobić w rodzinnym domu, teraz wykazuje apetyt rekina-żarłacza. Tylko trzeba cały czas przy misce z nią siedzieć, a najlepiej z ręki karmić, bo inaczej dama się nudzi i wycieczki po cudzych talerzach robi.
Kto jest szefem... oooo, jak łatwo to załapała. Mała cwana bestyjka!
Kiedy podchodzi do niej Kitek robi zgrabny, wiernopoddańczy przysiad. Nie boi się, to widać. Główką kręci rezolutnie, oczami strzela na wszystkie strony. Ale Kitek jest zadowolony. A koteczka jak dotąd uniknęła dyscyplinowania łapą.
Z Alienem czasem ociera się pyszczkiem, a dziś nawet TŻ znalazł ich przytulonych na łóżku. Fakt, że inicjatywa należała do malutkiej. Przebudziwszy się Alik umknął w popłochu.
Ale...
Najlepsza w całym towarzystwie jest... DWUNOŻNA!!!
(o big love małej Milci c.d.n.)