Ufff, już po wszystkim

Jazdę autem Lunka zniosła bardzo dzielnie. Troszkę popłakała, serduszko mocno biło, sierść zaczęła się jak zawsze sypać - ale obyło się bez ślinienia, dyszenia i wymiotów.

W poczekalni siedzieliśmy strasznie długo, półtorej godziny, bo odbywał się akurat jakiś zabieg. Wszyscy piali z zachwytu nad Luniastą, aż mi miło było

dopytywali się, co to za rasa, nie wierzyli, że dachowiec "takie ładne futerko ma!", chwalili, że tak grzecznie siedzi mi na kolanach. Kiedy przyszła nasza kolej, znowu dostała stos pochwał od pani weterynarz, bez problemu dała pobrać sobie krew, nie miauczała, nie wyrywała się, tylko cichutko leżała na boczku. Stresowała się bardzo, ja to wiedziałam, bo w całym gabinecie fruwało jej futro, ale grzeczniutka była.
Taki koci aniołek normalnie

Przed chwilą wróciliśmy, ściągnęłam jej opatrunek z nóżki (niezbyt jej się to podobało, w domu czuła się już pewnie, więc zwiewała mi bez przerwy za łóżko), nakarmiłam biednego "naczczokotka". Teraz intensywnie myje sobie łapkę

Moczu się nie udało złapać, wolałam jej już nie męczyć wyciskaniem - jutro może pójdę odebrać wyniki, to wezmę ze sobą siuśki, jak uda mi się złapać. A same wyniki krwi tak czy siak dostanę w poniedziałek na maila.
Teraz tylko trzymać kciuki, żeby wyniki były dobre
