Z jajami, to nie był koniec. Wczorajszy stos zniknął, na śniadanie była jajecznica

Zapakowałam torby i wspomnienia, schodzę do auta, które na parkingu nad słynną łąką szkoleniową.
A tu....


To ja już nic nie rozumiem, kolorowi przeszkoleni wyjechali, a zostały jaja luzem

Z jajami, to chyba nigdy nic nie wiadomo.
Dziewczynki przywitały mnie owacją głodową pomimo pełnych miseczek.
Micia nie zastałam.
Chodzę pod tym murkiem ogrodowym i wołam. Owszem, pojawił się natychmiast, ale mocno zdystansowany. Jakby mnie nie poznał, albo znać nie chciał. Nie raczył zeskoczyć do ogrodu, posiedział na murku, popatrzył na mnie obojętnie i powolnym krokiem, przeciągając się ze szczególnym uwzględnieniem lewej tylnej, zniknął na dachu sąsiedniej komórki

Nie ma wyjścia, trzeba było Micia przekupić. Zgotowałam rybkę, opary ścierą do ogrodu i czekam.
Nadszedł obrażony. Zapraszam na włości, a Mić, że nie wejdzie.
Więc z tą rybką do ogrodu, miseczkę pod ten pręgowany silver pysio podstawiam i mówię do niego głosem słodkim, jedz durniu, to ja, twoja pańcia palancie, a kto z tobą na kliniki jeździł przez sześć tygodni, kto z tobą sypia ostatnio niewdzięczniku i zdrajco....
A on siedzi obrażony przed tą rybką, ale widzę, jak walczy w środku.
Poszłam sobie.
Za chwilę wpada do kuchni Mić i mru i mru i mru i noś mnie, a najlepiej w kierunku garnka, już cię kocham......
Niech mu będzie.
Zimno we Wrocławiu.
I gór nie ma, ani jeleni.
Brrr......