
Kciuki pomogły, wreszcie egzamin adekwatny i przyjazny studentowi

Byliśmy u weta. Prozak prawie udusił biedna Frejkę w transporterku, bo cos był niezadowolony, kręcił się, kopał dziury, deptał po niej. A potem w tramwaju był chór na dwa głosy

No i jeśli chodzi o Prozia to waży 5,5 kg



A jeśli chodzi o Frejkę to z dziąsłami jest lepiej


Ale słuchajcie, co jestem podniecona... Bo wetka się śmiała, że brak nam drugiej kotki do równowagi płci. I w żartach pokazała nam co dla nas ma. I przyniosła małe cosik, jakieś 5 tygodni, takie pingwiniątko, przeurocze, trochę jakby z maską zorro. Wczepiło się to w moją dłoń, a było takiej wielkości. Cudo. Potem poszłam do szpitalika oglądać resztę towarzystwa. No i zakochałam się w drugim maluchu. Czarno biały, taki typowy, ale jakie towarzyski i rozgadany kocurek. Co więcej chyba mu się spodobałam bo wlazł na mnie, a potem jak tylko podchodziłam do klatki to łapał mnie swoją łapusią. I darł się jak Konan

Ach... wiecie jak to serducho pika na takie malce? strasznie. No ale cóż, więcej kotów mieć nie mogę. A pewnie jeszcze więcej takich zobaczę. Kociakami w ogóle zajęła się kotka, która wczuła się w rolę mamusi i nawet była zła jak dotykaliśmy je.
A Mateusz o którym kiedyś wspominałam nadal nie ma domu, więc idzie do fundacji do jakiejś wolontariuszki.
Frejcia dziś była nad wyraz spokojna, nawet na chwilę została sama z wetką i nie uciekała od niej, grzecznie siedziała.
Jak wygram w totka to zakładam kocią komunę

