» Czw sty 10, 2008 19:27
Opowieść czwarta
„ Zanim zorientowano się, ze pociąg odjechał bez dwójki podróżnych – minęło sporo czasu.
Stałem tam, gdzie mnie postawiono wpatrując się w umykające krajobrazy.
Od czasu do czasu parowóz wydawał długi, przejmujący gwizd, który napełniał mnie nieokreślonym lękiem.
Martwiłem się jednak nie o siebie, lecz o chłopca, dla którego byłem ostatnim wspomnieniem po ojcu, ale było to jedyną rzeczą, jaką mogłem robić – bo cóż mógłby uczynić gliniany kot, nawet najbardziej kochający, tak jak ja ?
Tymczasem za oknem zapadł zmrok.
Widziałem drobne, złote iskierki przelatujące za szybą jak roje pszczół, czarne połacie lasów i połyskujące mrocznie oka jezior.
Koła pociągu wystukiwały niespokojny rytm, który odbijał się echem w mojej skołatanej głowie.
- Dokąd jadę – myślałem. – Czy kiedykolwiek będzie mi dane pozostać gdzieś na zawsze ?
Osiąść w miejscu i pozwolić, aby dzień rozpoczynał się o zwykłej porze brzękiem naczyń, poranną rozmową o tym, co się komu śniło i o tym, co kto będzie tego dnia robił…
…Konduktor miał bujne siwe wąsy i ciepłe, brązowe oczy.
Przyjrzał mi się z uśmiechem i schował mnie do przewieszonej przez ramię torby.
Na końcowej stacji, gdy za oknami pociągu pojaśniało wypakowano nasz bagaż. Serce zabiło mi mocno, gdy zobaczyłem znajomą bryczkę .
- No proszę, proszę – pokiwał głową woźnica, załadował walizki na tylne siedzenie i cmoknął na konie.
- Zaraz, zaraz – zawołał konduktor i podał mnie woźnicy. – Jeszcze ten oto pasażer.
Woźnica z niedowierzaniem pokręcił głowa i postawił mnie obok bagaży.
Postawił mnie dość niestabilnie, na samym skraju ławeczki, skąd na każdym wyboju coraz bardziej przesuwałem się w bok…
Byłoby cudem, gdybym w pewnej chwili nie zsunął się i nie wylądował – na moje szczęście w kępie miękkiej przydrożnej trawy… Wszystko nastąpiło tak szybko, że nie zdawałem sobie sprawy z tego, co się stało.
Po prostu jeszcze przed chwilą znajdowałem się obok walizek, a po chwili leżałem z nosem w trawie, na poboczu polnej drogi.
- To już niedaleko – pocieszałem się.- Chłopiec niebawem powróci i wyruszy na poszukiwania…
I, jako, że leżałem blisko drogi, odnalezienie mnie wydawało mi się być sprawą najprostszą pod słońcem.
Niestety, karmiąc się nadzieją na rychłe spotkanie nie przewidziałem, że miejsce, w którym stoczyłem się z bryczki mógł zauważyć każdy inny człowiek który zboczył w wąską, polna drogę…
Minął dzień i pełna oczekiwania noc, wstał nowy poranek. Czekałem, bo co innego mi pozostało ?
Staruszek wspierający się na kuli usiadł na miedzy i położył na trawie lnianą chustkę. Z przerzuconego przez plecy tobołka wyjął skibkę chleba i kawałek słoniny , przeżegnał się i zaczął powoli jeść.
A kiedy skończył i wytarł usta rozejrzał się dokoła . I pierwszą rzeczą, na której spoczęły jego oczy – byłem, oczywiście ja.
- Co ty tu robisz, biedaku ? – zapytał, podniósł mnie, wytarł z kurzu i postawił na miedzy. – Nie szanują dzieci swoich zabawek, nie szanują – powiedział i wsunął mnie w lnianą płachtę.
Poczułem, jak odchodzi resztka tak długo piastowanej w ukryciu nadziei. Staruszek wstał i powoli, noga za nogą poszedł zakurzoną ścieżką biegnąca wzdłuż drogi.
Płachta miała gruby, rzadki splot, toteż trochę niewyraźnie – ale ciągle jednak ! – widziałem w którą stronę się udajemy. Szliśmy prościutko w stronę dworu i oczyma wyobraźni już widziałem jak chłopiec tuli mnie do siebie i zanosi na parapet okna w malutkim pokoiku na poddaszu.
Wkrótce oszczekały nas znajome psy a w progu domu stanęła ciotka, która od niepamiętnych czasów zajmowała się domem.
- Proszę, proszę, zachodźcie – zaprosiła do środka wędrowca i po chwili znaleźliśmy się w kuchni, która znalem prawie na pamięć.
- Teraz zbiegnie chłopiec – mówiłem do siebie – a staruszek postawi mnie na stole…
Ale były to tylko płone marzenia.
Nie trzasnęły drzwi pokoiku na górze, nie zadudniły schody.
Ciotka postawiła przed gościem kubek herbaty i kawałek kiełbasy, usiadła obok i ciężko westchnęła.
- Dokąd idziecie – zapytała, a staruszek odstawił kubek i wskazał za okno.
- Wracam z Jasnej Góry – powiedział. – Ale co mi to pomoże – dodał po chwili. – syn na wojnie zginął. .Sieroty pod swój dach przygarnąłem…widać tam, w niebie dawno o nas, ludziach zapomnieli…
Ciotka przeżegnała się.
- Niech głupot nie mówią – napomniała gościa. – U nas też nieszczęście , pan zginął…I syna zostawił sierotą…Żal nie wybiera, śmierć nie przebiera – oświadczyła i wytarł nos.
- I to, że o naszym panu różnie mówią – zniżyła glos do szeptu. – Jedni, że…a drudzy…
Zasłuchałem się tak bardzo w odgłosy mego domu, że nie wiedziałem, o czym mówią. A kiedy skończyli, wędrowiec podniósł się z krzesła, podziękował za poczęstunek, podjął swój tobołek z ziemi i wyszedł .
Kiedy wychodziliśmy za bramę na drodze zaturkotały koła bryczki.
- Staś, Staś, ty dokąd ? – usłyszałem glos matki chłopca
Chłopiec pędem wybiegł za bramkę. Jego buty zatupotały na kamieniach i ucichły.
A staruszek zakaszlał i ruszył w całkiem przeciwną stronę.
A byłem już tak bardzo blisko…
c.d.n

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!