


Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy
caty pisze:Opowieść druga
Babcia Tekla przetarła oczy i jeszcze raz przebiegła oczyma po zapisanych starannym, równym pismem stronach.
- Niemożliwe ! – wykrzyknęła.
- A jednak – odparła ze stoickim spokojem Miaulina. – Myślę, że powinna to przeczytać Kociama.
„ Gdybym był ulepiony z gipsu, jak większość podobnych mi figurek, rankiem pozostałaby ze mnie kupka lepiej mazi zmieszanej z farbą – ale garncarz wykonał mnie z solidnej gliny, porządnie wypalonej i pokrytej glazurą, tak, jak wykonywał swoje garnki, miski i kubki. W nocy bowiem spadł ulewny deszcz – szumiał w koronach drzew, szeleścił w poszyciu, a rankiem, gdy wzeszło słońce moim oczom ukazały się pajęczyny pokryte błyszczącymi kropelkami, trawa lśniąca jak szklana tafla, a w każdej kropli załamywało się światło oślepiając diamentowym blaskiem…
Byłem tak zachwycony tym widokiem, że przestałem na chwile myśleć o swej samotności i bezradności tylko patrzyłem, patrzyłem i patrzyłem na cuda dziejące się przed moimi oczyma.
Tuż obok mnie, w trawie maszerował połyskujący miedzią żuk, a czerwona jak owoc brusznicy biedronka wspinała się w górę po sztywnym źdźble trawy.
Kiedy zachwyt nieco minął pomyślałem, że właściwie mógłbym pozostać tutaj na zawsze, na kępie trawy miękkiej i pachnącej, otoczony brzęczeniem sennych muszek i cienkim zawodzeniem komarów. Ale mimo całego piękna , które ofiarował mi poranek na skraju lasu brakowało mi czegoś bardzo istotnego – obecności człowieka.
Przywykłem bowiem do słuchania rozmów, z których dowiadywałem się o otaczającym mnie świecie, do nowin, wydarzeń, słowem do tego wszystkiego, co stanowi istotę życia.
Toteż gdy usłyszałem czyjeś kroki w lesie nie wierzyłem własnym uszom – wydawało mi się, że nie ma na całym świecie miejsca bardziej odludnego, niż to, w które mnie zaniesiono, a z którego mogłem tylko domyślać się, która wstążka błękitnego dymu unosząca się w niebo płynie z komina domu, w którym spędziłem prawie rok…
Stara kobieta, która wynurzyła się z lasu wydawała mi się dziwnie znajoma – a przynajmniej znajomy wydawał mi się jej głos, tak, jakbym słyszał go w jakiejś zamierzchłej przeszłości.
- Rosną brzozy rosną, posadzone wiosną, przez zimę kochane, teraz zapomniane – śpiewał głos i za chwilę zatrzymała się przy mnie para nóg obutych w wyplecione z łyka łapcie, a dwie brązowe, pocięte zmarszczkami dłonie wyciągnęły się do mnie.
- Toż to garncarzów kot – zawołała ze zdumieniem wiejska zielarka. – Dalibóg, na myszy poszedł !
Wytarła mnie z rosy i jeszcze raz przyjrzała mi się uważnie.
- Oj, bzdury mówię – mruknęła pod nosem. – Jak miał pójść, kiedy on z gliny ? Do nocy świętojańskiej daleko…z Łysej Góry nikt nie wracał…
Usiadła na trawie i postawiła mnie na lnianej płachcie.
- Wiem ci ja, wiem, skądeś się tu wziął niebogo – powiedziała. – On cię tu wyniósł, bo go serce napiekło…oj, napiekło…ale nie bój się, ja cię zabiorę…jednego już mam , czarnego…
Zachichotała i zawinęła mnie w chustkę.
- Czarnego, bom wiedźma…to i brązowy się wtuli...
Wsunięty między świeżo zerwane zioła kołysałem się przy każdym kroku staruszki i gdybym był żywy na pewno usnąłbym od tego kołysania… Za to usłyszałem, kiedy weszliśmy do wsi : bo gdzieżby indziej porykiwałyby krowy, gdakały kury, gęgały gęsi i szczekały psy ?
W chacie zielarki było wonnie i ciemno. Nad piecem, na którym mnie postawiła wisiały pęki ziół, na półce za moimi plecami stały słoje z kolorowymi nalewkami.
A przy stole siedziała malutka dziewczynka i bawiła się kolorowymi fasolkami.
- Popatrz, kogo znalazłam w lesie – powiedziała staruszka wskazując na mnie palcem.
- Kotek ! – wykrzyknęła dziewczynka i ostrożnie zdjęła mnie z pieca.
Postawiła mnie na stole i zaczęła opowiadać – że białe, małe fasolki to owce, że brązowe nakrapiane to krowy, kilka ziaren grochu – to kury, a jedna duża, biała fasola – to pies owczarek…
Zasłuchałem się w jej opowieść wypatrując zeschniętego, zeszłorocznego kasztana, który skradał się jak wilk zza pudelka z herbatą.
cdn
caty pisze:Kociama wbiegła do kuchni.
- Co się dzieje ? – zapytała . – Jest niedziela, siódma rano !
Babcia Tekla rozłożyła ręce.
- Skoro nie interesuje cię…- zaczęła, ale Kociama machnęła ręką.
- Po śniadaniu zainteresuje mnie wszystko – powiedziała, a Babcia Tekla wskazała jej parę kromek razowego chleba i biały ser na talerzu.
- Czy kojarzysz ten stary domek, ten, który prawie zapadł się w ziemię…? - zaczęła ostrożnie Babcia Tekla.
- Ten za Złąwsią ? – zapytała Kociama mieszając herbatę. – Kiedy tam ostatnio byłam zupełnie zarósł zielskiem…
- A ja raz byłem w środku – oświadczył Maciejek.
Babcia Tekla podsunęła Kociamie zeszyt. W kuchni zapadła cisza, przerywana głośnym pochrapywaniem Miauliny i mruczeniem Maciejka.
- Niemożliwe…- szepnęła Kociama zakończywszy lekturę. – Więc ten dom miałby…
- Raczej na pewno – powiedziała Babcia Tekla.
Promienie zimowego słońca ciepło oświetliły dwie drobne figurki idące wąską ścieżką w stronę lasu. Miaulina, która utrzymywała, że wybrała się na przechadzkę jedynie dlatego, że było w miarę ciepło, umierała z ciekawości skacząc z zaspy na zaspę.
- Więc to tu wychowała się moja mama… - szepnęła Kociama gładząc pień starej jabłoni.
- Na to wygląda – odparła Babcia Tekla , a Miaulina z niedowierzaniem pokręciła głową.
Kociama raz jeszcze obeszła dom dookoła , przysunęła twarz do szpary w drzwiach i szepnęła
- Dzień dobry…to ja - Iwona , córka Genowefy…
- Dzień dobry – zaskrzypiało coś w środku i zapadła cisza.
Miaulina przysunęła się do Babci Tekli.
- Niesamowite…- szepnęła. – Zawsze myślałam, że ma na imię Kociama…
Mary Lux, za czary podziękuję Ci osobiście, jak zawitam do Wrocławia
Użytkownicy przeglądający ten dział: aania i 70 gości