
W ramach walki z atakującymi mnie wirusami postanowiłam chwilkę poleżeć pod kocykiem, ewentualnie się zdrzemnąć chwilkę. Ledwo zaległam wygodnie, przylazła Ofelia. Poudeptywała, pomruczała, bach! - leży. No dobra, pusiamy. Niezbyt wygodnie, bo pierwokotna ukokosiła się prawie na moich stopach. No ale nic, jednym okiem spoglądam na TV, może by jednak podrzemać? Łup! Z parapetu prawie centralnie na mój pęcherz znienacka skoczyło Małe Ciorne


Udało mi się dosięgnąć ręką obrażonej damy, próbowałam ugłaskać mimo kładzionej co chwilę na mojej ręce ostrzegawczej łapki, zachęcałam do zajęcia nowej miejscówki na moim brzuchu (trochę miejsca tam było). Nic z tego, Ofelia trwała w oburzeniu i obrazie majestatu.
No ale ile można się dąsać, gdy się pusiać chce? W końcu, powoli, by okazać swe niezadowolenie, Księżniczka zstąpiła ze stolika na moje nogi (znów prawie na stopach!) i zaczęła lizać Czarnidełko. Czarnidełko oczywiście ni drgnęło (nie da się już wylizać, co to to nie!

Pannice śpią, ja leżę, drętwieje mi lewa stopa (zwłaszcza pięta boli jak czort), pęcherz napełnia się coraz bardziej, a te śpią nadal!


Jak wreszcie raczyły ze mnie spełznąć, byłam już wściekle głodna i zdrętwiała na maksa.
Ale widok liżących się nawzajem kotów jest suuuuper!
