Modlitwa za kota
Panie Boże, nie jestem aniołem
dziś niewielu jest takich na świecie,
może ci, co na ziemskim padole
pokochali zwierzęta i dzieci.
Panie Boże, powiedziałeś „proście”,
rzekłeś „proście, a będzie wam dane”,
wiesz, że wczoraj po Tęczowym Moście
poszedł do Ciebie mój kot ukochany?
Panie Boże, poznasz go z łatwością,
miał sierść jedwabistą, cztery łapki, ogon,
proszę o Panie, zawołaj go głośno,
bo miał w zwyczaju nie słuchać nikogo.
Panie Boże, nie proszę dla siebie,
znajdź mu jakąś osobę przyjazną,
by głodny i smutny tam nie był, i żeby
mógł sobie przy kimś spokojnie zasnąć.
Panie Boże, a gdy tak się stanie,
że i mnie kiedyś do siebie zawołasz,
pozwól mu proszę wyjść mi na spotkanie,
jeśli oczywiście zostanę aniołem. Nie ma już Wacusia

siedzę i płaczę od dwóch dni. Nie mogę sobie znaleźć miejsca w domu, nie umiem nic robić, bo on wszystko robił ze mną: szłam do kuchni zrobić sobie kawę, a on biegł za mną i prosił o mleczko, szłam pod prysznic i za chwilę miałam go w łazience, drapał łapkami w szybę kabiny, jakby chciał mnie z niej wydostać. Spał oczywiście ze mną, kładł się jak tylko ja się położyłam. Jak wychodziłam z domu to biegł mnie żegnać, nawet jeżeli spał gdzieś w innym pokoju - wskakiwał na pufę w przedpokoju i czekał aż zamknę drzwi. Jak wracałam do domu witał mnie przy drzwiach, zaglądał do siatek z zakupami, jakby pytał: co mi kupiłaś?
Uwielbiał jeść, miał swoje smakołyki, czekał aż je dostanie, mieliśmy swoje rytuały: brał tabletki na serce z mojej ręki i czekał na ulubioną kocią kiełbaskę.
Dziesięć dni temu zaczął wymiotować.
Pierwsza diagnoza weta - zakłaczyło go, zrobiło się szybko ciepło, koty zaczęły gwałtownie zrzucać sierść. Dostaliśmy silne pasty odkłaczające i łagodne karmy.
Wymioty ustały, ale nic nie chciał jeść.
Druga diagnoza - stan zapalny żołądka, może jest zatkany. Silne pasty odkłaczające dajemy nadal + preparaty odżywcze wstrzykuję mu kilka razy dziennie do pyszczka. Wacuś coraz bardziej mnie nie lubi i jest coraz bardziej osowiały i słaby. Siedzi pod łóżkiem w takim miejscu, żeby go nie można było dosięgnąć.
W kuwecie znajduję kupę, prawdopodobnie Wacusia (bo mam jeszcze drugą kotkę, ale rozpoznaję czyja kupa

), huraaa - znaczy nie jest zatkany.
Kolejne zalecenie weta - dajmy mu dwie doby odpocząć, może podjada w nocy, a w dzień boi się wyjść spod łóżka, bo go łapię i wpycham mu te preparaty odżywcze do pyszczka i dlatego nie ma apetytu i jest na mnie obrażony, że go tak źle traktuję.
Niestety - Wacuś z dnia na dzień słabnie, a właściwie z godziny na godzinę. Wychodzi spod łóżka, wyje przeraźliwie jakby go coś bolało, podchodzi do drzwi i prosi mnie żebym go wypuściła, jakby chciał uciec i się gdzieś w spokoju zaszyć...
Jestem w stałym kontakcie z wetami, oni go znają od małego, od nich go dostałam. W niedzielę podjęliśmy decyzję, że zawiozę Wacusia na dokładne badania, dostanie leciutką narkozę i zrobią mu USG, pobiorą krew i wszystko będziemy wiedzieć.
Diagnoza jest straszna:
Wacuś ma straszną anemię i 4cm nowotworowego guza na wątrobie, który krwawi do środka (stąd ta anemia). Wetka mówi, że nic się nie da zrobić, nie wytniemy kotu wątroby, a chemioterapii nie stosuje się u kotów. Może mu przetoczyć krew i próbować mu przedłużać życie lekami i jakimiś preparatami odżywczymi w kroplówkach, ale będzie cierpiał coraz bardziej.
Nie chciałam żeby cierpiał...
Musiałam podjąć straszną decyzję...
Żegnaj Wacusiu...