Jesień... teraz domowy...czyli Kroniki Złociejowskie

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Śro wrz 12, 2007 12:45

to ja się cichutko wpraszam do szafy z blachą jabłecznika jeśli mogę. I z życzeniami powrotu do zdrowia. I słoik miodu na zdrowie dołączam, do herbatki. Tylko że kotusie pchają się ze mną...

ewung

 
Posty: 9961
Od: Pon lis 13, 2006 13:04
Lokalizacja: Usa

Post » Śro wrz 12, 2007 14:18

No znalazłam wątek!

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Śro wrz 12, 2007 15:08

ewung pisze:to ja się cichutko wpraszam do szafy z blachą jabłecznika jeśli mogę. I z życzeniami powrotu do zdrowia. I słoik miodu na zdrowie dołączam, do herbatki. Tylko że kotusie pchają się ze mną...


miejsca dla kotuchów dosyć. Welcome.
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Śro wrz 12, 2007 19:27

Żegnaj, Licho



Kociama wraz z podopiecznymi mieszkała w domku z czerwonej cegły, którego ganek obity był złocistymi deskami.
Z niekoszonej trawy wysuwały się białe głowy margaretek , czerwone kleksy maków i smukłe łodygi liliowych dzwonków. A spomiędzy nich, od czasu do czasu wyglądała ciekawska mordka z nastroszonymi wąsikami błyskając parą żółtych, zielonych lub dziennie niebieskich oczu i na powrót znikała w trawie.
W Złociejowie nikt do końca nie wiedział, ile kotów dzieliło dom z Kociamą – a to dlatego, że co jakiś czas niektóre z nich opuszczały ogród Kociamy i zaczynały nowe życie w nowych domach, albo nagle pojawiały się nowe – pozostawione w tekturowych pudełkach przed bramka małego domku, albo przerzucane prze kamienny mur okalający ogród.
Każdy taki nowy przybysz budził szczere oburzenie mieszkańców Złociejowa, ponieważ nikt z nich nigdy nie dopuścił się takiego czynu.
Jednak – mimo, że miasteczko leżało z dala od ruchliwych autostrad – co jakiś czas komuś udawało się odnalezć boczną drogę wiodącą wybojami przez pola. Zdarzało się to głównie wtedy, gdy rozpoczynały się wakacje i Kociama często zastanawiała się nad tym, że z pewnością prościej byłoby odnalezć najbliższy hotel dla zwierząt lub młodą osobę, która za niewielką opłatą zgodziłaby się zajmować pozostawionym w domu mruczkiem niż trafić do Złociejowa, którego, jak już zapewne Wam wiadomo, nie było na żadnej mapie.
Niejedna noc upłynęła Kociamie, Bajannie, Pacynce i Babci Weterance na zastanawianiu się nad tym, aż w końcu Pacynka, która oprócz malowania obrazów zajmowała się wróżeniem z kart i miała na biurku prawdziwą kryształową kulę , orzekła, że to pewnie sprawka jakiegoś Licha, które, jak wszyscy wiedzą, nigdy nie śpi...
I Licho rzeczywiście nie spało, bo pewnego dnia, kiedy wszystko wskazywało na to, że do ogrodu Kociamy nie przybędzie już żaden nowy mieszkaniec, Kociama próbując ściągnąć z najwyższej gałęzi starej gruszy najmniejsze i najbardziej wszędobylskie kocię spadła z drzewa tak nieszczęśliwie, że skręciła sobie nogę.
Pierwsza do domku z czerwonej cegły przybyła Pacynka, jako, że była najmłodszą z grona przyjaciółek.
Wbiegła po schodkach powiewając szalem i podzwaniając kolczykami z kocimi główkami odgrażając się Lichu, że wreszcie zrobi z nim porządek.
Podwinęła marszczoną spódnicę i ściągnęła protestujące głośno kocię, które najwyrazniej czuło się wyśmienicie spoglądając na wszystkich z góry, i udała się do domu, gdzie na krześle siedziała Kociama ze spuchniętą nogą.
Pacynka wyjęła z kieszeni pudełeczko z maścią sporządzoną zeszłego roku przez Babcię Teklę i rolkę bandażu elastycznego i przykazała Kociamie stanowczo nie opierać się na chorej nodze. Wymyła wszystkie miski i miseczki, napełniła je jedzeniem i zwołała wszystkich mieszkańców domu na drugie śniadanie.
W jednej chwili przytulna kuchnia Kociamy wypełniła się mruczeniem, odgłosami chrupania i mlaskania, aż Pacynce zechciało się jeść i musiała ukroić sobie grubą kromkę z bochenka domowego chleba, który, jeszcze ciepły, przesłała Kociamie Bajanna.
- Zapisz na kartce wszystko, co mamy kupić – powiedziała Pacynka zbierając na rękę chrupiące okruszki. – Weronika i Filip zaraz pójdą do sklepu, a ja przyjdę po południu.
To rzekłszy Pacynka zadzwoniła kolczykami i udała się do domu, gdzie czekały na nią niedokończone projekty ilustracji do książki z bajkami. Na dodatek miała za sobą nieprzespaną noc i kłótnię z dużym, grubym, czarnym kotem , który spierał się z nią o to, że kot, nawet w butach i kareta zaprzężona w myszy to nie jest to, co najbardziej pasowałoby do siebie...
I ledwie zamknęła za sobą bramkę najmniejsze i najbardziej ciekawskie z kociąt ponownie wylazło na czubek gruszy i rozciągnęło się wzdłuż konaru jak malutka , czarna pantera...
- Niech cię licho...- mruknęła Kociama i na jednej nodze przeskakała na ganek.
Usiadła na drewnianej ławeczce i przymknęła oczy. Słońce miło głaskało ją po twarzy, a o nogi po kolei ocierały się bure, szare, rude, łaciate i czarne futerka.
A kiedy Filip i Weronika przynieśli zakupy Kociama spała w najlepsze. Zaś najmniejsze z kociąt zdążyło w tym czasie zejść z gruszy, rozwinąć bandaż i owinąć się w niego aż po szyję...
Filip rozwinął kocię, Weronika obudziła Kociamę i wszyscy razem poszli do kuchni wypakować zakupy.
- To chyba jednak cholerne Licho – powiedziała Kociama ponownie bandażując nogę. – Powoli zaczyna mnie to wkurzać.
Filip i Weronika zgodzili się, że w takiej sytuacji nawet święty straciłby cierpliwość i bardzo im się spodobało, że taka dorosła osoba, jak Kociama używa słów „cholerne” i „wkurzać”.
Bo były to takie słowa, za które pani w szkole odejmowała punkty z zachowania.
- Ja myślę...- powiedziała powoli Filip – że można byłoby takie Licho schwytać...
- I przerzucić komuś przez siatkę – dokończyła Weronika.
- Tylko komu ? – zastanowiła się Kociama. – Bo u nas...
- Myślę, że powinniśmy je złapać i wysłać do miasta – posumował Filip. – Porozmawiamy z ciocią Bajanną, ona na pewno coś wymyśli
Ciotka Bajanna uważnie wysłuchała Filipa orzekła, że musi przedyskutować problem z Babcią Teklą i Pacynką i w tym celu udała się na wieczorne spotkanie do Babci Tekli.
- Myślę – odezwała się Miaulina – że dobra łowna kotka załatwi cała sprawę.
- Chyba nie znasz Licha – powiedziała Pacynka, której po paru naparstkach wiśniowej nalewki nie zdziwiło nawet to, że siedzi przy stole z gadająca kotką, zresztą ostatnimi czasy wszystko kładła na karb przepracowania. – Licho jest złe i podstępne.
Bajanna wyjęła z torby duży worek z płótna o silnym, gęstym splocie.
- Tego chyba nie przegryzie ? – zapytała spoglądając na Babcię Teklę.
- Licho na pewno mieszka przy drodze – powiedział Filip, któremu Bajanna nie kazała iść wcześnie do łóżka tylko dlatego, że był on pomysłodawcą łowów na Licho.
- Więc tam musimy się zaczaić – orzekła Pacynka i wszyscy uczestnicy zebrania, z wyjątkiem Miauliny, która miała spotkanie towarzyskie w całkiem innym miejscu, wyruszyli na drugi kraniec miasta do Kociamy.
Kociama siedziała w kuchni ze skręconą nogą założoną na oparcie fotela czytając książkę pod zagadkowym tytułem „Sekretne życie właścicieli kotów” a z ciemnych, ciepłych zakamarków kuchni dobiegały senne mruczenia i posapywania.
- Postanowiliśmy zapolować na Licho – oznajmił Filip, a Kociama aż klasnęła w dłonie. -
Złapiemy je do worka i odeślemy do miasta.
A kiedy Bajanna, Babcia Tekla i Kociama zasiadły przy stole popijając ziołową herbatę Filip i Pacynka wyruszyli na zwiady.
Drogą w świetle księżyca przeszli do stóp wzgórza, przeprawili się po kamieniach na drugą stronę strumienia i przez zagajnik pełen tajemniczych szeptów i szelestów podeszli w pobliże drogi.
Po połyskującym srebrem asfalcie przebiegła łasiczka, poboczem przetoczył się sapiąc jak miniaturowa lokomotywa jeż.
- Trochę tu strasznie – szepnął Filip.
- Etam – powiedziała Pacynka podzwaniając kolczykami.
Usiedli skuleni na poboczu, ukryci za kępą zielska obficie porastającego brzeg szosy.
Księżyc schował się za chmurę i wyrazniej błysnęły gwiazdy.
- Wielki Wóz – szepnął Filip.
- Tak, nawet spory – powiedziała Pacynka.
Myśleli jednak o dwu zupełnie różnych rzeczach : Filip spoglądał w pocętkowane białymi chmurami niebo, a Pacynka patrzyła na drogę.
Samochód zatrzymał się tuz za zakrętem i kierowca zgasił światła. A wtedy – z błotnistego rowu po drugiej stronie drogi wylazło Licho. Zacierało ręce i chichotało pod nosem tak, że aż się całe zapluło.
Kierowca otworzył drzwi i wyciągnął z samochodu przestraszonego, opierającego się psa. Licho aż dostało ze śmiechu czkawki i w ogóle rechotało tak głośno, że kierowcy trzęsły się ręce, gdy przywiązywał smycz do balustrady. Rozglądał się trwożnie dookoła, a tymczasem Filip z workiem w rękach czołgał się jak komandos z gry komputerowej poboczem.
Jedna chwila i Licho znikło w worku, a naprzeciwko kierowcy pojawił się nieduży, szary cień.
- Piękny mamy dzisiaj wieczór, nieprawdaż ? – zapytała Miaulina . Otworzyła przewieszona przez ramię w charakterze torebki kosmetyczkę Babci Tekli i wyjęła z niej nieduży notatnik.- Straż dla zwierząt wita w Złociejowie....
Kierowca wybałuszył oczy i powoli zaczął wycofywać się w kierunku samochodu.
- Nie tak szybko, drogi panie – wysyczała Miaulina. – Najpierw poproszę pańskie prawo jazdy....dowodzik osobisty....
Kierowca wskoczył do samochodu i zatrzasnął za sobą drzwi. Pacynka, niemniej zdziwiona przemową Miauliny pojawiła się przed maską samochodu jak duch. Nonszalancko oparła się ręką o pokrywę silnika i wyjęła z torebki telefon komórkowy / była zresztą jedyną osobą w miasteczku, która taki telefon posiadała / .
- Skąd wzięłaś tą straż dla zwierząt – zwróciła się do Miauliny, a kotka opadła na cztery łapy i parę razy wygięła grzbiet, aby go wyprostować.
- Z radia – odpowiedziała rzeczowo i zaczęła myc sobie przednią łapkę.
Tymczasem Filip odwiązał psa i w samą porę, bo na drodze pokazał się samochód straży miejskiej.
- Nareszcie cos się dzieje – wysapał komendant gramoląc się zza kierownicy i był tak przejęty pierwszą prawdziwą akcją w Złociejewie, że przybrał naprawdę grozny wyraz twarzy i z góry postanowił, że nie będzie żadnych ustępstw.
- Ten pan chciał porzucić psa – powiedziała Pacynka podzwaniając kolczykami, a komendant nagle poczuł się wielki i silny.
- Kochana pani Kasieńko – powiedział – obiecuję, że nie ujdzie mu to na sucho.
I tak zapatrzył się w kolczyki z kocimi główkami, że nie zauważył, jak Filip podkradł się na palcach i wrzucił worek z Lichem na tylne siedzenie auta...
Pacynka obrzuciła kierowcę nienawistnym spojrzeniem.
- Zabieram tego psa – powiedziała.- Pan nie zasługuje nawet na to, żeby mieć pchły.
Tej nocy długo świeciło się okno w małym domku z czerwonej cegły. A honorowym gościem przyjęcia był komendant straży miejskiej, który cały mandat postanowił przeznaczyć na jedzenie dla podopiecznych Kociamy.
Kiedy zaś przyjęcie dobiegło końca komendant zaczerwienił się jak mały chłopiec i powiedział nieśmiało zwracając się do Pacynki :
- Myślę, że w mojej niebezpiecznej pracy przydałby się pies ...
A pies nie powiedział nic, tylko polizał rękę komendanta.
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Śro wrz 12, 2007 19:38

Caty jaka piekna Bajusia :1luvu:
Łza zakręciła mi sie w oku
Dziekuję Ci z całego serca,a dziczki własnie wracaja do stodoły ,och zima przyjdzie prędko :(

Kociama

Avatar użytkownika
 
Posty: 23507
Od: Czw gru 07, 2006 18:34
Lokalizacja: Beskidy

Post » Śro wrz 12, 2007 20:11

cudne... :1luvu: :love: :1luvu:

Patr77

 
Posty: 2341
Od: Wto wrz 12, 2006 0:05
Lokalizacja: Ottawa/Poznań

Post » Śro wrz 12, 2007 21:01

8)

caty pisze:- Nie tak szybko, drogi panie – wysyczała Miaulina. – Najpierw poproszę pańskie prawo jazdy....dowodzik osobisty....

Gdyby jeszcze powiedziała, że takiemu obywatelowi to ona by dowodu w ogóle nie wydała :wink: :lol:

Estraven

 
Posty: 31460
Od: Pon lut 04, 2002 15:30
Lokalizacja: Poznań

Post » Śro wrz 12, 2007 21:45

Znowu śliczna bajusia :)

caty pisze: A honorowym gościem przyjęcia był komendant straży miejskiej, który cały mandat postanowił przeznaczyć na jedzenie dla podopiecznych Kociamy

Tak mi się właśnie skojarzyło - byłam w sobotę na ślubie swojej niedoszłej synowej :wink: Jej związek z moim synem nie przetrwał próby czasu, ale znajomość została, do tej pory się lubimy. Z tej racji zostałam zaproszona na ślub. Ślub był ładny, panna młoda wyglądała ślicznie, nawet pogoda była bardzo dobra. Ale... jak patrzyłam na wiązanki które dostali młodzi to zrobiło mi się smutno. Sama zapłaciłam 40 zł za kwiaty. Ile kocich brzuszków można by napełnić, ile żwirku kupić za te pieniądze...
Ech życie...
Obrazek Staram się pisać poprawnie po polsku

barba50

 
Posty: 5015
Od: Nie kwi 03, 2005 12:01
Lokalizacja: Czarnów k/Konstancina

Post » Czw wrz 13, 2007 17:43

A ja dopiero teraz mogłam zabrać kilka ciepłych kocyków i swojego kochanego kociucha, który własnie okazał się być "kotem genetycznie neurolgicznym", i tutaj w ciepełku Kasinej Szafy - dojść do siebie.
Caty! dużo zdrówka !
Obrazek

graszka-gn

Avatar użytkownika
 
Posty: 3964
Od: Wto maja 29, 2007 19:04

Post » Czw wrz 13, 2007 18:04

Gwiazda szeryfa




Zegar na kościelnej wieży głośno wybił dziesiątą i Pacynka dalej spałaby w najlepsze, gdyby nie duży, czarny, gruby kot, który z impetem wskoczył na jej łóżko. Melodyjnie zamruczał i trącił nosem policzek Pacynki.
- Dwie noce pod rząd...- warknęła Pacynka naciągając na głowę różową kołdrę we wzór w kocie łapki. – DWIE NOCE – powtórzyła tonem nie wróżącym niczego dobrego, ale czarne kocisko nie dawało za wygraną. Przemaszerowało po kołdrze w tę i we w tę nie dając się zrzucić na podłogę.
- No co jest – zapytała Pacynka siadając na łóżku.
Czarny kot spojrzał na nią wymownie i bez słowa wyskoczył na okienny parapet. Pacynka narzuciła biały, miękki szlafrok i podeszła do okna.
A pod oknem spacerował komendant miejskiej straży z psem na nowiutkiej, czerwonej smyczy. Odznaka na jego piersi lśniła jak gwiazda szeryfa i wszyscy mieszkańcy miasteczka – a przynajmniej ci, do których dotarły wieści o nocnej akcji – kłaniali się mu z szacunkiem.
- Hm – powiedziała Pacynka i spojrzała na swojego kota.
Zaś kot uśmiechnął się pod wąsem , zeskoczył na podłogę i pobiegł do kuchni, gdzie jak wszystkie koty zaczął głośno dopominać się o śniadanie.
Pacynka odsłoniła skraj firanki i pomachała ręką komendantowi, ten zaś zasalutował i razem z psem, wesoło machającym ogonem odeszli w stronę miejskiego parku, który, zdaniem komendanta, oprócz odległej drogi, był potencjalnym miejscem nadającym się do popełniania wszelkiego rodzaju wykroczeń.
Ale w parku siedział tylko burmistrz, któremu na chwilę udało się niepostrzeżenie wymknąć z magistratu i jadł kremówkę.
W przypadku burmistrza było to oczywiście niedozwolone, ponieważ któregoś dnia jego żona zauważyła, że rośnie mu brzuszek i wydała stanowczy zakaz spożywania kremówek, które były ulubionymi ciastkami burmistrza.
Komendant straży miejskiej uprzejmie przywitał się z burmistrzem, przedstawił mu swojego służbowego psa i usiadł obok.
Burmistrz rozejrzał się wokół i z teczki zamykanej na szyfrowy zamek wyjął drugą kremówkę i podsunął ją komendantowi.
Komendant, któremu sprawa kremówek i burmistrzowego brzuszka była znana od dawna zawahał się na chwilę próbując ocenić skalę popełnianego wykroczenia, ale przypomniał sobie wdzięczną postać Pacynki i zdecydowanym ruchem sięgnął po ciastko.
- To lubię – powiedział burmistrz, wyjął z teczki czarny notes i srebrnym długopisem zanotował wszystko, w co powinien zaopatrzyć służbowego psa straży miejskiej.
Na liście prócz kuloodpornej kamizelki / od czasu, gdy zobaczył taką w jednym z policyjnych seriali postanowił, że przy pierwszej nadarzającej się okazji dokona takiego zakupu / znalazło się kilka piłeczek i kółko do aportowania oraz obroża z czerwoną bandanką .
Komendant spojrzał na listę i z aprobatą pokiwał głową jednocześnie nie mogąc pozbyć się wrażenia, że są to prezenty za milczenie w drażliwej kwestii kremówek...
Tymczasem czarny kot Pacynki skończył śniadanie i umywszy się starannie udał się na poranny spacer, którego trasa przebiegała niezmiennie od kilku lat tuż obok ławki, na której komendant i burmistrz zajadali kolejną kremówkę.
Kot rzucił im pełne nagany spojrzenie – bowiem jak każdy miejski kot był dobrze poinformowany o tym, co się w miasteczku dzieje i sobie tylko znaną ścieżką pomaszerował w kierunku obrzeży miasta bowiem – jak mu powiedziano – Miaulina zwołała w brzozowym zagajniku nadzwyczajne zebranie kotów Złociejowa.
Czarny, gruby kot powoli maszerował ścieżką pomiędzy wysokimi trawami rozkoszując się ciepłem poranka i zapachem rosnącej gdzieś w głębi łąki naparstnicy.
Małe muszki brzęczały nad jego głową a motyle zapraszały do zabawy i czarny kot przez chwilę poczuł się jak mały kociak – parę razy podskoczył i przeturlał się po ścieżce, a potem uporządkował futro i ruszył w stronę domu Babci Weteranki.
Kiedy czarny kot zniknął na swojej sekretnej ścieżce przestraszony burmistrz spojrzał na komendanta :
- Widział nas – powiedział i nerwowo strzepnął okruszki ze spodni.
- Nie sądzę, żeby chciał komukolwiek sprzedać informację – odparł komendant, otarł usta i wstał z ławki.
Burmistrz odetchnął z ulgą i mrugnąwszy porozumiewawczo do komendanta powrócił do pracy.
Zaś komendant z psem skierowali się do domku Kociamy, aby sprawdzić, jak sobie radzi i oczywiście po drodze natknął się na piętnaścioro dzieci idących na wycieczkę pod opieka pani wychowawczyni..
- Dzień-do-bry ! – zawołały chórem dzieci i rzuciły się by podziwiać służbowego psa. Oczywiście zaczęły też jedno przez drugiego pytać, co służbowy pies potrafi i ilu groznych bandytów pomógł już pojmać.
Pies, nieco zbity z tropu spojrzał na komendanta po czym podał mu obie łapy i serdecznie polizał po twarzy.
Dzieci zaczęły klaskać w dłonie i wiwatować. Pies przyjrzał się im uważnie, po czym na moment przymknął oczy, tak, jakby usiłował sobie coś ważnego przypomnieć.
A potem położył się i udał, że jest zupełnie nieżywy i nie zareagował nawet wtedy, gdy któreś z dzieci dmuchnęło mu w nos, czego, jak wiadomo, wszystkie psy nie lubią.
Komendant poprawił odznakę i powiedział „ siad”, a pies usiadł. Potem podał łapę i zaczął się czołgać.
Okrzykom podziwu nie było końca.
Pies nabierając pewności siebie z każdą nową sztuczką parę razy przeturlał się po ziemi i na koniec usiadł uśmiechnięty, z wywieszonym językiem.
Zaś komendant czuł się dokładnie tak samo jak jego pies. „ Szkoda, że nie widzi tego pani Kasieńka” pomyślał, a w uszach zadzwoniły mu kolczyki z kocimi główkami.
I komendant powiedział :
- Jeżeli będziecie przechodzić przez rynek zapraszam was do mojego biura. Tam wiszą podobizny wszystkich groznych przestępców, których pojmaliśmy.
Pani wychowawczyni ustawiła dzieci w pary i obiecała, że w najbliższym czasie na pewno odwiedzą biuro.
A kiedy gromadka znikła między drzewami do komendanta nagle dotarły jego własne słowa...
Poczuł, jak zimny pot zalewa mu plecy.
Bowiem jedyną rzeczą, jaka wisiała nad jego biurkiem był kalendarz z kociętami i niewyrazne zdjęcie Pacynki, jakie udało mu się zrobić służbowym aparatem..
Zaś z tego, co wiedział na temat dzieci jedno wydawało się być przerażające : dzieci były potwornie słowne, zwłaszcza, jeżeli chodziło o perspektywę przygody...
Komendant usiadł na poboczu drapiąc za uchem służbowego psa.
... Pacynka otwierała właśnie szkicownik, gdy rozległ się dzwonek u drzwi. Mrucząc pod nosem coś niezbyt kulturalnego, coś z czego jedynie „a kogo znowu diabli niosą ” nadawało się do powtórzenia zeszła na półpiętro, a potem do przedpokoju.
Przed jej drzwiami stal uśmiechnięty pies służbowy i komendant z miną zbitego psa. Pacynka zadzwoniła kolczykami i na twarz komendanta powrócił nieco blady uśmiech.
- Może na początek napijemy się herbatki z melissy ? – zapytała słodko Pacynka, a komendant posłusznie pomaszerował za nią do kuchni.
Na stole pojawił się talerzyk z herbatnikami i dwa kubki, a Pacynka usiadła naprzeciw komendanta.
- Co się stało – zapytała sięgając po ziołową herbatką, a komendant po cichu policzył do trzech i wziął głęboki oddech....
Pacynka cierpliwie wysłuchała w czym rzecz, a kiedy za niespodziewanymi gośćmi zamknęły się drzwi zmarszczyła brwi i udała się do pracowni usiłując po drodze przypomnieć sobie, jak wyglądał jej nauczyciel matematyki...
Kiedy gruby, czarny kot powrócił z nadzwyczajnego zebrania Kotów Złociejowa ze szpary pod drzwiami pracowni na pięterku sączyło się światło.
Kot ciężko westchnął i pomyślał, że było to bardzo miłe ze strony Miauliny, że zapewniła każdemu uczestnikowi zebrania spodeczek śmietanki i garść chrupek...
Księżyc zdołał już przesunąć się znad jednego krańca miasteczka w drugi, gdy w oknie na piętrze nareszcie zgasło światło.
Pacynka bezceremonialnie zepchnęła kota z poduszki i zapadła w sen.
Następnego dnia mieszkańcy miasteczka zauważyli, że poranny obchód komendanta trwał krócej, niż zwykle, i że po jego zakończeniu komendant pozostawił służbowego psa przed rzezbionymi drzwiami starej kamieniczki i wyszedł po krótkiej chwili trzymając w ręce pękatą teczkę.
Jeszcze raz obszedł rynek, na moment zajrzał do parku i zniknął w swoim biurze, skąd po chwili zaczęły dobiegać odgłosy szurania i stukania, jak gdyby ktoś przesuwał ciężkie meble i wbijał coś w ściany. Niektórzy z mieszkańców przytknąwszy nosy do szyby próbowali cos wypatrzyć przez szparę w firance, ale widzieli tylko plecy komendanta. I kiedy nadeszła pora obiadu, dali za wygraną.
Tymczasem komendant krytycznym okiem spojrzał na swoje dzieło.
- Hm, nienajgorzej – mruknął widząc błysk podziwu w oczach służbowego psa.
Schował młotek i gwozdzie, pozamiatał podłogę i usiadł w fotelu założywszy nogi na biurko.
Szczególnie imponująco prezentowała się ścienna szafa, z której wymontował drzwi i zastąpił je starą, kutą kratą, która niegdyś poniewierała się w składziku z węglem. Na kracie groznie połyskiwała ogromnych rozmiarów kłódka.
Dzieci, rzecz jasna, postanowiły kuć żelazo póki gorące i gdy tylko skończyły podwieczorek same ustawiły się w pary ponaglając panią wychowawczynię.
- Słucham ? – komendant nadawszy swemu głosowi możliwie najsurowsze brzmienie otworzył drzwi biura.
Dzieci stłoczyły się w drzwiach i zaniemówiły, a zza ich pleców dobiegł stłumiony chichot Pacynki, która wypatrzywszy z okna rozgadaną gromadkę zmierzającą do biura po prostu NIE MOGŁA sobie tego darować. Jej oczom ukazał się zgrabny mariaż muzeum tortur i biura wiejskiego szeryfa. Widok ten sprawiał tak piorunujące wrażenie, że dzieci zamilkły spoglądając ze zgrozą na ponure gęby seryjnych morderców i nieuchwytnych rabusiów spoglądające ze ściany. Niektóre z nich były przekreślone czerwonym flamastrem, co miało sugerować, że spotkała ich zasłużona kara.
Jak świat światem Złociejowo nie oglądało jeszcze takiej galerii typów spod ciemnej gwiazdy.
Gdy komendant usłyszał dzwonienie kolczyków z kocimi główkami oparł rękę na biodrze i wskazał na ścianę.
Ze ściany spoglądała ponura fizjonomia przyodziana w okulary w złoconych ramkach, zaś usta indywiduum zdobił sarkastyczny grymas. Dolna szczęka wykończona była niechlujna poszarpaną, czarna brodą, a podpis pod podobizną głosił :
JEDEN 1 000 000 ( SŁOWNIE : MILION ) ZłOTYCH ZA MARIUSZA SZLUGERA ZNANEGO POD PSEUDONIMEM „PROFESOR”, ŻYWEGO BĄDŹ NIEZYWEGO.
Dzieci jęknęły ze zgrozą.
- Teraz opowiem wam ...- zaczął komendant.
Zapadła pełna napięcia cisza, w której tylko było słychać, jak jakieś dziecko nerwowo przełyka ślinę.
Pacynka zatarła ręce, pokazała język Mariuszowi Szlugerowi i na palcach wycofała się z biura.
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Czw wrz 13, 2007 20:30

BTW - zbieżność nazwisk celowa, bezlitosna,paskudna. Teraz, panie M.K ja będę pana dręczyć, o.
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Czw wrz 13, 2007 22:12

A dręcz Caty ile wlezieaż na zdrowie mu wylezie :lol:
Bajusia jak zwykle piekna :D

Kociama

Avatar użytkownika
 
Posty: 23507
Od: Czw gru 07, 2006 18:34
Lokalizacja: Beskidy

Post » Pt wrz 14, 2007 7:53

:ryk:

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Pt wrz 14, 2007 8:38

caty.... :lol: :lol: :lol:

ewa74

 
Posty: 3570
Od: Pt paź 06, 2006 10:05
Lokalizacja: Warszawa

Post » Pt wrz 14, 2007 9:04

ja sobie bajusię na rano zostawiam :) czytam po kryjomu w pracy i od razu jakoś mi robota mniej straszna, i czas szybciej płynie, i koledzy milsi ;)

super baja :D
Georg ['] Klemens ['] Miriam [']

Georg-inia

 
Posty: 22395
Od: Czw lut 02, 2006 12:13
Lokalizacja: Łódź

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: zuza i 21 gości