» Śro wrz 12, 2007 19:27
Żegnaj, Licho
Kociama wraz z podopiecznymi mieszkała w domku z czerwonej cegły, którego ganek obity był złocistymi deskami.
Z niekoszonej trawy wysuwały się białe głowy margaretek , czerwone kleksy maków i smukłe łodygi liliowych dzwonków. A spomiędzy nich, od czasu do czasu wyglądała ciekawska mordka z nastroszonymi wąsikami błyskając parą żółtych, zielonych lub dziennie niebieskich oczu i na powrót znikała w trawie.
W Złociejowie nikt do końca nie wiedział, ile kotów dzieliło dom z Kociamą – a to dlatego, że co jakiś czas niektóre z nich opuszczały ogród Kociamy i zaczynały nowe życie w nowych domach, albo nagle pojawiały się nowe – pozostawione w tekturowych pudełkach przed bramka małego domku, albo przerzucane prze kamienny mur okalający ogród.
Każdy taki nowy przybysz budził szczere oburzenie mieszkańców Złociejowa, ponieważ nikt z nich nigdy nie dopuścił się takiego czynu.
Jednak – mimo, że miasteczko leżało z dala od ruchliwych autostrad – co jakiś czas komuś udawało się odnalezć boczną drogę wiodącą wybojami przez pola. Zdarzało się to głównie wtedy, gdy rozpoczynały się wakacje i Kociama często zastanawiała się nad tym, że z pewnością prościej byłoby odnalezć najbliższy hotel dla zwierząt lub młodą osobę, która za niewielką opłatą zgodziłaby się zajmować pozostawionym w domu mruczkiem niż trafić do Złociejowa, którego, jak już zapewne Wam wiadomo, nie było na żadnej mapie.
Niejedna noc upłynęła Kociamie, Bajannie, Pacynce i Babci Weterance na zastanawianiu się nad tym, aż w końcu Pacynka, która oprócz malowania obrazów zajmowała się wróżeniem z kart i miała na biurku prawdziwą kryształową kulę , orzekła, że to pewnie sprawka jakiegoś Licha, które, jak wszyscy wiedzą, nigdy nie śpi...
I Licho rzeczywiście nie spało, bo pewnego dnia, kiedy wszystko wskazywało na to, że do ogrodu Kociamy nie przybędzie już żaden nowy mieszkaniec, Kociama próbując ściągnąć z najwyższej gałęzi starej gruszy najmniejsze i najbardziej wszędobylskie kocię spadła z drzewa tak nieszczęśliwie, że skręciła sobie nogę.
Pierwsza do domku z czerwonej cegły przybyła Pacynka, jako, że była najmłodszą z grona przyjaciółek.
Wbiegła po schodkach powiewając szalem i podzwaniając kolczykami z kocimi główkami odgrażając się Lichu, że wreszcie zrobi z nim porządek.
Podwinęła marszczoną spódnicę i ściągnęła protestujące głośno kocię, które najwyrazniej czuło się wyśmienicie spoglądając na wszystkich z góry, i udała się do domu, gdzie na krześle siedziała Kociama ze spuchniętą nogą.
Pacynka wyjęła z kieszeni pudełeczko z maścią sporządzoną zeszłego roku przez Babcię Teklę i rolkę bandażu elastycznego i przykazała Kociamie stanowczo nie opierać się na chorej nodze. Wymyła wszystkie miski i miseczki, napełniła je jedzeniem i zwołała wszystkich mieszkańców domu na drugie śniadanie.
W jednej chwili przytulna kuchnia Kociamy wypełniła się mruczeniem, odgłosami chrupania i mlaskania, aż Pacynce zechciało się jeść i musiała ukroić sobie grubą kromkę z bochenka domowego chleba, który, jeszcze ciepły, przesłała Kociamie Bajanna.
- Zapisz na kartce wszystko, co mamy kupić – powiedziała Pacynka zbierając na rękę chrupiące okruszki. – Weronika i Filip zaraz pójdą do sklepu, a ja przyjdę po południu.
To rzekłszy Pacynka zadzwoniła kolczykami i udała się do domu, gdzie czekały na nią niedokończone projekty ilustracji do książki z bajkami. Na dodatek miała za sobą nieprzespaną noc i kłótnię z dużym, grubym, czarnym kotem , który spierał się z nią o to, że kot, nawet w butach i kareta zaprzężona w myszy to nie jest to, co najbardziej pasowałoby do siebie...
I ledwie zamknęła za sobą bramkę najmniejsze i najbardziej ciekawskie z kociąt ponownie wylazło na czubek gruszy i rozciągnęło się wzdłuż konaru jak malutka , czarna pantera...
- Niech cię licho...- mruknęła Kociama i na jednej nodze przeskakała na ganek.
Usiadła na drewnianej ławeczce i przymknęła oczy. Słońce miło głaskało ją po twarzy, a o nogi po kolei ocierały się bure, szare, rude, łaciate i czarne futerka.
A kiedy Filip i Weronika przynieśli zakupy Kociama spała w najlepsze. Zaś najmniejsze z kociąt zdążyło w tym czasie zejść z gruszy, rozwinąć bandaż i owinąć się w niego aż po szyję...
Filip rozwinął kocię, Weronika obudziła Kociamę i wszyscy razem poszli do kuchni wypakować zakupy.
- To chyba jednak cholerne Licho – powiedziała Kociama ponownie bandażując nogę. – Powoli zaczyna mnie to wkurzać.
Filip i Weronika zgodzili się, że w takiej sytuacji nawet święty straciłby cierpliwość i bardzo im się spodobało, że taka dorosła osoba, jak Kociama używa słów „cholerne” i „wkurzać”.
Bo były to takie słowa, za które pani w szkole odejmowała punkty z zachowania.
- Ja myślę...- powiedziała powoli Filip – że można byłoby takie Licho schwytać...
- I przerzucić komuś przez siatkę – dokończyła Weronika.
- Tylko komu ? – zastanowiła się Kociama. – Bo u nas...
- Myślę, że powinniśmy je złapać i wysłać do miasta – posumował Filip. – Porozmawiamy z ciocią Bajanną, ona na pewno coś wymyśli
Ciotka Bajanna uważnie wysłuchała Filipa orzekła, że musi przedyskutować problem z Babcią Teklą i Pacynką i w tym celu udała się na wieczorne spotkanie do Babci Tekli.
- Myślę – odezwała się Miaulina – że dobra łowna kotka załatwi cała sprawę.
- Chyba nie znasz Licha – powiedziała Pacynka, której po paru naparstkach wiśniowej nalewki nie zdziwiło nawet to, że siedzi przy stole z gadająca kotką, zresztą ostatnimi czasy wszystko kładła na karb przepracowania. – Licho jest złe i podstępne.
Bajanna wyjęła z torby duży worek z płótna o silnym, gęstym splocie.
- Tego chyba nie przegryzie ? – zapytała spoglądając na Babcię Teklę.
- Licho na pewno mieszka przy drodze – powiedział Filip, któremu Bajanna nie kazała iść wcześnie do łóżka tylko dlatego, że był on pomysłodawcą łowów na Licho.
- Więc tam musimy się zaczaić – orzekła Pacynka i wszyscy uczestnicy zebrania, z wyjątkiem Miauliny, która miała spotkanie towarzyskie w całkiem innym miejscu, wyruszyli na drugi kraniec miasta do Kociamy.
Kociama siedziała w kuchni ze skręconą nogą założoną na oparcie fotela czytając książkę pod zagadkowym tytułem „Sekretne życie właścicieli kotów” a z ciemnych, ciepłych zakamarków kuchni dobiegały senne mruczenia i posapywania.
- Postanowiliśmy zapolować na Licho – oznajmił Filip, a Kociama aż klasnęła w dłonie. -
Złapiemy je do worka i odeślemy do miasta.
A kiedy Bajanna, Babcia Tekla i Kociama zasiadły przy stole popijając ziołową herbatę Filip i Pacynka wyruszyli na zwiady.
Drogą w świetle księżyca przeszli do stóp wzgórza, przeprawili się po kamieniach na drugą stronę strumienia i przez zagajnik pełen tajemniczych szeptów i szelestów podeszli w pobliże drogi.
Po połyskującym srebrem asfalcie przebiegła łasiczka, poboczem przetoczył się sapiąc jak miniaturowa lokomotywa jeż.
- Trochę tu strasznie – szepnął Filip.
- Etam – powiedziała Pacynka podzwaniając kolczykami.
Usiedli skuleni na poboczu, ukryci za kępą zielska obficie porastającego brzeg szosy.
Księżyc schował się za chmurę i wyrazniej błysnęły gwiazdy.
- Wielki Wóz – szepnął Filip.
- Tak, nawet spory – powiedziała Pacynka.
Myśleli jednak o dwu zupełnie różnych rzeczach : Filip spoglądał w pocętkowane białymi chmurami niebo, a Pacynka patrzyła na drogę.
Samochód zatrzymał się tuz za zakrętem i kierowca zgasił światła. A wtedy – z błotnistego rowu po drugiej stronie drogi wylazło Licho. Zacierało ręce i chichotało pod nosem tak, że aż się całe zapluło.
Kierowca otworzył drzwi i wyciągnął z samochodu przestraszonego, opierającego się psa. Licho aż dostało ze śmiechu czkawki i w ogóle rechotało tak głośno, że kierowcy trzęsły się ręce, gdy przywiązywał smycz do balustrady. Rozglądał się trwożnie dookoła, a tymczasem Filip z workiem w rękach czołgał się jak komandos z gry komputerowej poboczem.
Jedna chwila i Licho znikło w worku, a naprzeciwko kierowcy pojawił się nieduży, szary cień.
- Piękny mamy dzisiaj wieczór, nieprawdaż ? – zapytała Miaulina . Otworzyła przewieszona przez ramię w charakterze torebki kosmetyczkę Babci Tekli i wyjęła z niej nieduży notatnik.- Straż dla zwierząt wita w Złociejowie....
Kierowca wybałuszył oczy i powoli zaczął wycofywać się w kierunku samochodu.
- Nie tak szybko, drogi panie – wysyczała Miaulina. – Najpierw poproszę pańskie prawo jazdy....dowodzik osobisty....
Kierowca wskoczył do samochodu i zatrzasnął za sobą drzwi. Pacynka, niemniej zdziwiona przemową Miauliny pojawiła się przed maską samochodu jak duch. Nonszalancko oparła się ręką o pokrywę silnika i wyjęła z torebki telefon komórkowy / była zresztą jedyną osobą w miasteczku, która taki telefon posiadała / .
- Skąd wzięłaś tą straż dla zwierząt – zwróciła się do Miauliny, a kotka opadła na cztery łapy i parę razy wygięła grzbiet, aby go wyprostować.
- Z radia – odpowiedziała rzeczowo i zaczęła myc sobie przednią łapkę.
Tymczasem Filip odwiązał psa i w samą porę, bo na drodze pokazał się samochód straży miejskiej.
- Nareszcie cos się dzieje – wysapał komendant gramoląc się zza kierownicy i był tak przejęty pierwszą prawdziwą akcją w Złociejewie, że przybrał naprawdę grozny wyraz twarzy i z góry postanowił, że nie będzie żadnych ustępstw.
- Ten pan chciał porzucić psa – powiedziała Pacynka podzwaniając kolczykami, a komendant nagle poczuł się wielki i silny.
- Kochana pani Kasieńko – powiedział – obiecuję, że nie ujdzie mu to na sucho.
I tak zapatrzył się w kolczyki z kocimi główkami, że nie zauważył, jak Filip podkradł się na palcach i wrzucił worek z Lichem na tylne siedzenie auta...
Pacynka obrzuciła kierowcę nienawistnym spojrzeniem.
- Zabieram tego psa – powiedziała.- Pan nie zasługuje nawet na to, żeby mieć pchły.
Tej nocy długo świeciło się okno w małym domku z czerwonej cegły. A honorowym gościem przyjęcia był komendant straży miejskiej, który cały mandat postanowił przeznaczyć na jedzenie dla podopiecznych Kociamy.
Kiedy zaś przyjęcie dobiegło końca komendant zaczerwienił się jak mały chłopiec i powiedział nieśmiało zwracając się do Pacynki :
- Myślę, że w mojej niebezpiecznej pracy przydałby się pies ...
A pies nie powiedział nic, tylko polizał rękę komendanta.

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!