Około czwartej obudził mnie stukający dźwięk wymiotującego kota. Gustawek siedział skulony i to no wydawał te dźwięki. Tyle, że nic nie zwymiotował, żadnej kałużki. Przypomniało mi się, że kiedyś mój Maurycek [*] wymiotował na pusto, jak był pożądnie głodny po nocy (suchego w ogóle nie jadł). Moje kocięta są przyzwyczajone, że zawsze mają dostęp do suchego jedzenia, które teraz jest schowane...
Przyszło mi też przez myśl, że u Gustawa pewnie przestała działać cerenia...
Ale to jednak był głód, usłyszałam taką miauczaną wiązankę, że ho,ho, za te puste miski

Więc kociątka zjadły pierwsze śniadanko o 4, drugie o 6, a 3 o 8.30. Daję im po 40 g Cosmy. A one ciągle są głodne i najchętniej wciągnęłyby konia z kopytami, jak na straszne drapieżniki przystało.

Tylko miau i miau w różnych tonacjach i rożnym natężeniu dźwięku. Dziś mam wolne po dyżurze, ale jutro normalnie idę do pracy i chyba będę musiała zostawić im suche...
Mam nadzieję, że się "odpasą", bo przez to chorowanie potraciły na wadze. Ja niestety nie.
A po jedzonku była porządna toaleta osobista i wzajemna, a potem nawet zapasy i w ganianego.
No i Gustawcio samodzielnie pokonał bardzo ładną, papierową torbę na prezenty... Co tam torba, kupię drugą, najważniejsze, że się bawią, bo to oznacza, że zdrowieją.
