Boli stopa nadal, ciągle utykam, chodzę powoli, czego nienawidzę... jak już będzie weekend to podleczę i wyleżę
Bazyl zaczął już wracać do normalności... serce rośnie jak się patrzy, jak on do nas wraca powoli...
pobawiliśmy się wędką, piłeczką, przyszedł do mnie jak za starych dobrych czasów kiedy siedzę przy kompie - miauknął, poprzeciągał się. Podjadł suchego, w sumie z całą porcję zjadł, aczkolwiek dużo napluł dookoła. A teraz przypomniałam sobie, że rozmroziłam im kawałek mięska, więc siadłam koło niego mając w zanadrzu miamorka, tymczasem on 3 kawałeczki zjadł mi bez niczego prosto z ręki (!!!). Były to co prawda skórki z udka indyka, ale i tak... potem kilka kawałeczków samego udka też zjadł, już z miamorkiem. Zaraz po jedzeniu poszedł do salonu, byłam pewna , że od razu znowu schowa się pod narożnik, ale on sobie poszedł na balkon i wskoczył na suszarkę

Wcześn iej po jedzeniu się chował, bo wiedział że teraz będzie tabletka. Myślałam, czy może nie zacząć od razu "brania go głodem" na barfa, ale on musi chwilę odsapnąć, nie chcę go znowu tak stresować

Chociaż może teraz byłby najlepszy moment? No ale to znowu stres, nie?
Jutro do Was wszystkich pozaglądam, przepraszam za ciszę, ale jestem padnięta.