Postanowiliśmy go wykąpać wczoraj, bo już nie mogliśmy patrzeć na jego różowy kolor.

A poważnie - po tych zabiegach i innych sprawach najwyższa pora była potraktować go "na mokro", a nie tylko suchym szamponem.
Niestety jakoś albo źle stanął, albo może go krzywo złapaliśmy, przy złamanej łapce nagle zrobił się ogromny, miękki pęcherz - wielka bulwa. Spod skóry widać było czerwone...
No i wpadłam w lekką histerię! Uciekłam z łazienki zostawiając męża z kotem i suszarką i zaczęłam wyć do poduszki.
Całe szczęście, że mężczyźni mają trochę zimnej krwi - mąż mnie uspokoił tłumacząc, że to na pewno woda z mycia mu wciekła do środka (taaa...) i uspokajając, że przecież od razu z rana tam pojedzie.
Pojechał - lekarz stwierdził, że to jakaś torbiel, że to normalne przy gwoździach i że nie ma co sie tym martwić... Mąż nie dał za wygraną i kazał lekarzowi to "odciągnąć" - no i lekarz wyciągnął dwie strzykawki krwi... Poza tym wszystko z małym w porządku.
No ale wczoraj sobie uświadomiłam, jak bardzo do tego małego skubańca się już przywiązałam.
