Opiszę historię mojej kotki. To stara historia, z 1998 roku. Odeszłam od męża, w domu zostały dorosłe juz dzieci i koty. Po kilku tygodniach mój mąż - alkoholik, wywiózł moja ukochaną kotkę Dalilę gdzieś daleko za osiedla, do lasu. Domową kotkę, która wpadała w histerię na widok otwartej przestrzeni. Dalila miała wtedy ponad 10 lat, cały czas w domu. Neurotyczka, nie tolerująca innych kotów i ludzi - kochała tylko mnie.Delikatnisia, wymiotująca po zbyt szybko zjedzonym posiłku, wybrzydzająca nad miską. To było lato, upały ponad 30-stopniowe. Potem przyszło gwałtowne załamanie pogody, gwałtowne burze, ulewy i dramatyczne oziębienie. Dalila została opłakana, wszyscy byli pewni , że nie przeżyła. Po sześciu tygodniach moja paroletnia wnuczka siedziała jak zwykle na parapecie, wypatrując powrotu i mamy. I nagle zaczęła krzyczeć
wujek, wujek , Dalila jest na dole - to było trzecie piętro. Syn nie uwierzył, ale mała się awanturowała więc zszedł z nią na dól. Pod jednym z samochodów siedziała Dalila. Nie wyszła na wołanie syna, nie poruszyła sie nawet. Dopiero jak wczołgał się pod samochód i ją wyciągnąl, wczepiła się kurczowo i zaczęła skarżyc. była wychudzona / ale zawsze była szczuplutka kotką /, miała łapki pozdzierane do krwi i zapalenie oskrzeli.
nikt nie wie, jak trafiła do domu- musiała przebyc jakieś 10 km w linii prostej, kilka ruchliwych ulic, w tym wylotówke z Poznania na Katowice, potem jeszcze osiedla, pełne psów. Wywieziona była w zamknietej torbie, więc nie widziała okolicy. Ponad 10 lat była rozpieszczoną księżniczką, a przetrwała.
Dalili nie ma już wiele lat, odeszła na nowotwór mając lat prawie 15, ale tę historie wszyscy pamietamy.
Nie wolno sie poddawać i tracic wiary, koty są istotami niezwykłymi i nigdy nie przestana mnie zadziwiać.
Trzymam mocno kciuki, a Misia i Gucio zaciskaja pazurki
