Piękną pogodę wybraliśmy sobie wczoraj na wycieczkę...
Jak zwykle w deszcz, autobusy postanowiły kursować według własnych rozkładów. Czekaliśmy, czekaliśmy, czekaliśmy... w końcu zamiast z jedną przesiadką, jechaliśmy metodą: byle do przodu. Szczęśliwie dotarliśmy już do ostatniego autobusu, podjechał na przystanek... i wtedy Soser uznał:
muszę siku!Autobus pojechał, a ja zadzwoniłam do lecznicy, że przepraszam, ale się spóźnię. Soser był czegoś bardzo zdenerwowany – wył, szczekał, szarpał i sam nie wiedział czego chce. Klara w końcu uznała, że to tylko debil, nie ma się czego bać i rozłożyła się wygodnie w transporterze, a mnie, starej ślepocie, na koniec deszcz tak zalał oczy, że wsiadłam nie do tego autobusu, co trzeba. No i zrobiła się jeszcze jedna przesiadka.
Ale za to w lecznicy wszyscy już na nas czekali w progu i z fanfarami.
Zezolek jest zdrowiutki. Oczka zostały dokładnie zbadane: ciśnienie w gałkach, siatkówka, wszystko. Ta mgieła na oczku powstała jeszcze na etapie życia płodowego i ma ją od zawsze (bystry ze mnie oberwator

) Soser siedział obok i pilnował. Potem zajęliśmy się kundlem, a Klara w tym czasie cichutko myk, myk z tyłu za szafką znalazła wejście... i zamieszkała sobie. Wszyscy kota szukali... No, nie mogła wyjść, no, nie mogła! Do TEJ szafki też wszyscy zaglądali...
W końcu zaczęliśmy wyciągać wszystko i wtedy oczom naszym ukazał się bury, zezowaty łebek.
Czy zastałem Jolkę? – zapytał niewinnie.
Kundel był w siódmym niebie. Wszysczy go chwalili i głaskali. Jest prawie już ślepy – cukrzyca zrobiła swoje. Poszedł z panią doktor na zaplecze, żebym mogła cicho wyść. Jeszcze po chwili pobiegła za mną:
On jest niesamowity! Sam podal mi łapkę, żebym mogła wenflon założyć. Niesamowity!No, jest.
Przez drzwi szłyszałam rozpaczliwe szczekanie – połapał się, że go zostawiłam.