vega013 - już przyszły?

No to reszta powinna też już za chwilę dostać.
anna57, matka maruda - fakt, wygląda na to, że nagrabiłam sobie niewąsko.

, jednakże (!) póki co nie zmieniam zawodu. Ne, ne, ne. Za mało umiem.
jaaana - muszę doczytać w tym wątku co i jak. zdecydowanie chcę certyfikat glusiowy.
Dobra, oto Gluś poszczepienny.

i Kulka - wersja audiofilska

Opowieści z krypty -" kamień łupany", odsłona trzecia
... łaziło po niej, oczywiście to, co zwykle w takich sytuacjach łazi - pchły, ale dane mi je było zobaczyć dopiero jak zeszły niepomyślnie po wypsikaniu Kulki "tajemniczym czymś". Posypało się tego, oooo! posypało. Dalszy ciąg badania zaowocował informacjami o kolejnych dolegliwościach, które będę leczyć. Szczęście od Boga, że nie wiedziałam nic o kotach, bo zeszłabym niepomyślnie jeszcze szybciej od kulkowych pcheł (i to bez nakładów finansowych). Otumaniona informacjami, zdołowana ilością wyrazów, których za Chiny Ludowe nie rozumiałam,obładowana lekami, zdołałam zadać tylko jedno pytanie: czym (wyłączając Whiskas - tyle wiedziałam) ja mam ją karmić, skoro ilość oferowanego w sklepach towaru przekracza moje możliwości kojarzenia i jaki jest klucz eliminacji? Firma? cena?
Okazało się (ku mojemu rozczarowaniu), ze ani jedno, ani drugie. Kluczem był skład (napisany na opakowaniach złośliwie małymi literkami), co oznaczało, że w moim osobistym "zestawie zakupowym" muszą znaleźć się okulary.
Wróciłam do domu z kupką nieszczęścia i zaczęło się remontowanie, które trwało, bagatela, jakieś trzy miesiące. Oczy, uszy, biegunka, strupki, cuda nie widy - słowem, cały zestaw. W tym czasie Kuleczka zafundowała nam jeszcze erupcję kociego kataru i parę innych niespodzianek wynikających z prostego faktu, że nerwy jej puściły i poczuła się u siebie.

Dodam, że od samego początku starałam się podejść do sprawy profesjonalnie. Jako, że nie miałam zielonego pojęcia o niczym, nabyłam drogą kupna-sprzedaży książeczkę dla dzieci w wieku mocno nieletnim, z grubej tektury, w kształcie głowy kota, w której znalazłam idealną (bo w obrazkach) instrukcję obsługi stworzenia (począwszy od prawidłowego trzymania, poprzez określenie płci, aż do zestawu podstawowych rzeczy typu miska, grzebień i takie tam). Dla niepoznaki kupiłam jeszcze i drugą, "dorosłą" wersję owej instrukcji, ale tę przeanalizowałam duuużo później.

(czytaj: jak wyszłam z szoku).
Mijały tygodnie, Kulka z prawie łysego (z zabiedzenia nie posiadała podszerstka) kościotrupka o szczurzym ogonku przekształcała się w kota, (a nawet zaczęła się wybarwiać na brzuszku - początkowo miała cały biały) ja powoli nabierałam pewności, że jestem jednak w stanie utrzymać ją przy życiu, a nawet utuczyć, aż do pewnego słonecznego poranka, kiedy to podczas zwyczajowego miziania z przerażeniem odkryłam u swojego kota PRAWDZIWY GUZ!
Oblał mnie zimny pot, zapakowałam kota do transportera i bez żadnego umawiania wizyty pobiegłam stawiać na nogi kwiat weterynarii wielkopolskiej. W gabinecie (prawie z płaczem) postawiłam zdezorientowaną Kulkę na stole i oznajmiłam, że na brzuchu ma PRAWDZIWY GUZ! Wet spokojnie obejrzał brzuszek, odkrył przy okazji jeszcze kilka takich samych "guzów" (w dodatku równomiernie rozmieszczonych), po czym spokojnie wyjaśnił, że to ... cycuszki.
Wracałam na miękkich nogach, lecz jakże podbudowana - MÓJ KOT będzie żył!
cdn.