Nie moge dojsc do siebie.Moj dom jest taki pusty.Na moich kolanach lezy zwiniety w klebek fredek.Zimny,sztywny.Nie moge sie z nim rozstac.To wszystko stalo sie za szybko,nawet nie moglam sie z nim pozegnac.Spal w naszym lozku,w klatce czekalo na niego miesko,zupka,smakolyki.Zawolalam go jak codzien przed wyjsciem do pracy,by zamknac go w klatce.Przydreptal do mnie i pobiegl szybko po miesko.Ale na swocih schodkach zsunal sie i nie mogl wstac.Wzielam go szybko na rece ale on juz umieral.Zrobil sie wiotki,jeszcze trzy razy odetchnal i przestal oddychac.Nie moglam w to uwierzyc.Tuz przed moim wyjsciem poprostu umarl mi na rekach.Wypominam sobie,ze moze gdybym go nie wolala,gdyby nadal spal w lozku,to moze by jeszcze zyl.Kochanie moje,odeszles w wieku 7,5 lat.Byles wyjatkowa fretka,taka ktora,nigdy nie gryzla,ktora sprawdzala czy oddycham jak nieruchomo kladlam sie na podlodze.Ktora kradla mi skarpetki,tracala noskiem w moja twarz by mnie obudzic.Juz nic nie bedzie nigdy tak samo.Nie bede slyszec jak dreptasz do mnie z innego pokoju,jak biegniesz by sie ze mna pobawic.Nie bede czula twojego jezyczka na dloniach i twarzy.Kazdy u kogo byles,mowil ze jestes wyjatkowy.Ze wszystko rozumiesz,ze jestes taki do mnie przywiazany.Wybacz,jezeli nie zawsze moglam dac ci to na co zasluzyles.
Dziekuje,ze byles ze mna te 7,5 lat.Nigdy,nigdy cie nie zapomne
Musialam polozyc go w klatce i jechac do pracy,takiego jeszcze cieplego,miekkiego.Po powrocie juz nic nie bylo takie same..
Zegnaj malenki.