Miodunka powinna nazywać się Mini, lub Minisia, jest taka maleńka i chudziutka. Niestety, musiała zostałać odizolowana, gdyż jest wysokie prawdopodobieństwo grzybicy. Nie mogę zrozumieć, dlaczego nikt ze schroniska ani wet nie poinformował mnie o tym - przecież wiedzieli, że kicia jedzie do domu z kotami. Wet w rozmowie telefonicznej powiedział: "Nie zauważyłem". Nie zauważył?! Wystarczyło zajrzeć do ucha i przyjrzeć się jej nieco dokładniej - ma łysinki na bokach i strupy w uchu i pod brodą. Tylko dzięki czujności denisowej uniknęłam zarażenia 4MiGów, bo pobiegłam od razu do kliniki. Wstępne wyniki pobranej próbki będą w czwartek lub piątek, a na razie co drugi dzień smarowanie fungidermem. Czeka nas pewnie długie leczenie.
Kicia zniosła podróż dzielnie, ale była zestresowana. W poniedziałek miała biegunkę, po podaniu zawiesiny, którą dostałam od weta i kurczaczka z ryżem wczoraj kupki nie było w ogóle. Spędziłam z nią dwa dni, ale na noc została sama - zniosła to nad podziw dobrze. Ona udeptuje nawej podłogę, nie mówiąc o moich rękach i kolanach, wtula się we mnie, mruczy, myje się - wszytko na moich kolanach. No i co - miałabym jej tego bronić? Cieniutko popiskuje i biegnie do mnie, ociera się o nogi. Już cierpliwie pozwala na zabiegi. Dziś będzie zaglądać do niej mama, ja pójdę po południu. Dezynfekujemy ręce obie (spirytusem i wodą z octem), zmieniamy ubrania, ale i tak boimy się, żeby się nie zarazić lub nie przylwec do domu zarazy.
Mimo, że czuję się oszukana przez schronisko - kicia zostanie z nami. Książeczki zdrowia jeszcze nie dostałam (wet ma mi ją przysłać pocztą, bo zapomniał).