Przepraszam za moje milczenie, ale ja nie miałam siły pisać, ja nawet nie wiem, co napisać.
Opiekunka Justynki była z nią u kilku wetów, najpierw u siebie w dzielnicy, gdzie nie mieli za bardzo pomysłu, jak leczyc, a potem pojechała samych Gliwic. I trafiła na wróżbitę, na gościa, ktory rzuca okiem na zwierzę i on WIE. Wie, że ten kot nie ma szans, że się męczy i należy go uśpić. Odmawia wykonania badań krwi, twierdząc, że to nie ma sensu.

Powiem szczerze, że ja się jeszcze z czymś takim nie spotkałam. Różni są weci, wiadomo, ale to był szczyt szczytów. Jak można odmówić na wyraźne żądanie opiekunów zwierzaka?
Nie wiem, czy jest jakiś wątek typu: weci do których NIE NALEŻY chodzić, jeśli tak, wpiszę tam natychmiast tą lecznicę i ostrzegam wszystkich: Gliwice, ul. Toszecka. Jest tam kilku wetów, nie wiem, na którego dziewczyny trafiły, ale nie obchodzi mnie to. Jestem zszokowana takim podejściem.
Wczoraj jechaliśmy akurat do Zabrza, więc zabraliśmy Justynkę i jej pańcię do kliniki w Zbrosławicach na badania. Dziewczyna już po prostu nie wiedziała co robić i gdzie się udać, żeby ją wreszcie ktoś potraktował profesjonalnie. Morfologia wyszła dobrze, tylko hematokryt jest niski bardzo. Na biochemię krew ma pójść, tylko że krew była bardzo dziwna, nie chciała krzepnąć.
Mam nadzieję, że uda się tą biochemię zrobić.
Justynka jest prześliczna, bardzo urosła, jest taka delikatna, cudna... Widać, jak bardzo ona i jej pańcia są z sobą związane, Justynka tak ślicznie patrzyła jej w oczy, reagowała na mówienie, widać, że jest bardzo kochana w tym domu.
W lecznicy dostała jakiś zastrzyk z żelazem i wieczorem dostałam wieści, że koteczka czuje się lepiej, przechadza się.
Justynka jest ostatnio słaba, apatyczna, ale co pocieszające, je normalnie i pije.