Kochani! Witam się po baaaaaaaaaardzo długiej przerwie. Zaniedbałam wątek potwornie...
Ciężki czas miałam. Ostatnie miesiące, tak od wiosny się zaczęło, to był po prostu hardcore.
Pracowałam w porywach w 3 miejscach na raz, do tego prowadziłam za darmo zajęcia ze studentami,
byłam na objeździe z nimi, byłam opiekunem roku - tak się wykorzystuje doktorantów na uniwersytecie...
Byłam ledwo żywa i nie miałam czasu na nic. Kolejny rok bez wakacji...
Od sierpnia dostałam pracę na etat w muzeum, pomyślałam, że teraz w końcu jakoś się ułoży...
Ale dyrekcja kazała mi się wykazać, siedzieć po godzinach... siedziałam więc w pracy do 21.30...
Nawet jak się zaczęłam źle czuć, kaszlałam potwornie, ale siedziałam... Trzęsło mnie, siedziałam, aż któregoś
dnia zmierzyłam sobie w końcu temperaturę i zobaczyłam, że mam 39,5 st. Poszłam wtedy na zwolnienie,
ale po tygodniu leżenia w domu było tylko gorzej... Gorączka non stop... No i wylądowałam w szpitalu. Wyleżałam się bite 3 tygodnie.
Początkowo wyglądało to na zapalenie płuc, ale po różnych badaniach (m.in. okropna bronchoskopia - wsadzanie rury w płuca)
wyszło, że to poważniejsza sprawa, rozległa, przewlekła choroba płuc, która nie wiadomo, jaką ma dokładnie przyczynę.
Wyszłam ze szpitala w piątek, mam 3 tygodnie zwolnienia i 18 listopada muszę wrócić do szpitala na dalsze badania.
Nie wiadomo, czy się ta choroba cofnie (teraz jestem na sterydach), czy będzie się ciągnąć za mną do końca życia.
Zobaczymy. Muszę być dobrej myśli, bo zwariuję. Już w tym szpitalu przez 3 tygodnie o mało nie zwariowałam...
Koty przeszły przez to wszystko ciężką próbę. Przez 3 tygodnie były same w domu.
Codziennie przyjeżdzał do nich mój tata, karmił je i czyścił kuwety, ale nie mógł być z nimi dłużej niż pół godziny.
Siedziały więc same...
Jak wróciłam ze szpitala, zastałam straszny widok... Przerażone mordki, wielkie oczy, koty przypłaszczone do ziemi,
jak zbite psy... Zdziczały trochę. Na początku w ogóle mnie nie poznały. Do tego jakiś obcy zapach, wąchały mnie i wąchały i
nie poznawały... Serce mi pękało. Najgorzej chyba zniósł to Mefisto, był taki przerażony i smutny...
Teraz już jest lepiej, rozkręciły się trochę.
Na dziś będę kończyć, bo męczy mnie jeszcze siedzenie przy komputerze.
Obiecuję teraz wieści na bieżąco.
Pozdrawiamy Wszystkich i mamy nadzieje, że ktoś do nas jeszcze zajrzy...