» Czw cze 14, 2007 19:33
Rudowłosa pani, ubrana na czarno postawiła na ziemi duże, podłużne pudełko i zadzwoniła do drzwi stróżówki. Raz, drugi i trzeci, zupełnie tak, jakby się jej bardzo gdzieś spieszyło. Magda wstrzymała oddech i przycisnęła nos do szyby.
W malutkim okienku zapaliło się światło i w drzwiach stanął doktor Ambroży. Wyglądał zupełnie inaczej niż za dnia – jakoś tak bardziej magicznie, miał na sobie czarny szlafrok w srebrne gwiazdy i białą szlafmycę.
Rudowłosa pani pokazała na pudło i zniżywszy głos do szeptu zaczęła mu coś tłumaczyć wymachując przy tym gwałtownie rękoma.
Doktor Ambroży słuchał kiwając głową, a potem załamał ręce.
- Jeśli pan tego nie zabierze – głos rudowłosej pani nagle się załamał – to ja nie wiem, co się stanie. Przecież idą wakacje !
- I ja mam ją trzymać w domu ? – zapytał zrezygnowany doktor Ambroży, zdjął szlafmycę i podrapał się w głowę.
Rudowłosa pani podniosła z ziemi pudło i zamarła w oczekiwaniu.
- No dobrze... – westchnął ciężko doktor Ambroży , otworzył szerzej drzwi i zaprosił do środka rudowłosą panią i pudło z jego zawartością.
Magda wyjęła spod łóżka długopis i kilka razy cichutko zastukała w kaloryfer. Ale najgrubszy spał.
Magda otworzyła szeroko okno i przykryła głowę kocem tak, że wyglądało to jakby ktoś pozostawił na parapecie pościel do wietrzenia. Co prawda, nikt rozsądny nie wietrzył pościeli w środku nocy, ale...
- I proszę nie otwierać, błagam, bo będzie nieszczęście – rudowłosa pani z wyrazem ulgi na twarzy wyszła ze stróżówki.
- Zaraz, zaraz – Doktor Ambroży wybiegł za nią powiewając połami szlafroka. – a co ona je ?
Rudowłosa pani stanęła jak wryta.
- Czy pan, panie doktorze chce ją hodować ?
Doktor Ambroży żachnął się.
- Hodować ? Nie, nie, w żadnym wypadku. Ale przecież nie mogę jej zagłodzić ...Pani rozumie, etyka lekarska. Od czasu do czasu trzeba będzie ją nakarmić...
- Nakarmić...- powtórzyła rudowłosa pani. – Tak, nakarmić. – I dodała – Flaki z olejem. Takie zwyczajne. Z delikatesów. Jeżeli musi koniecznie coś przegryzć.
- Flaki z olejem...- powtórzył doktor Ambroży.- Jasne !
Kiedy drzwi stróżówki zamknęły się Magda wyplątała się z koca .
Krecia spała na swoim łóżku, zwinięta w kłębek jak kociak.
- Krecia...- szepnęła Magda. – U doktora jest jakiś potwór.
Ale Krecia tylko odwróciła się na drugi bok i coś wymamrotała przez sen..
- Mówię ci, to wszystko wyglądało bardzo dziwnie – powiedziała Magda idąc obok najsilniejszego.
- - Ja bym sprawdził – powiedział najmądrzejszy.
- A ja nie – odezwał się Szopen. – Strach pomyśleć, co to może być.
- Najlepiej zapytajmy pani od przyrody – powiedział najmniejszy i wszyscy zgodzili się, że to dobry pomysł.
Ale pani od przyrody potrząsnęła głową i stwierdziła, że nie ma pojęcia, co może kryć się w pudle.
_ Mogę zapytać doktora wprost – powiedziała, ale Magda aż zbladła.
- Nie, niech pani tego nie robi ! – zawołała. Wtedy wyda się, że podsłuchiwałam, i w ogóle.
- Wezmę to na siebie – powiedziała pani i pociągnęła Magdę za warkoczyk.
Tymczasem najmądrzejszy i najsilniejszy odeszli nieco na bok. Nikt też nie zauważył, że coś do siebie szeptali. Szeptali na przerwie i na lekcji, i na następnej przerwie, a po szkole wymknęli się tak sprytnie, że nikt nie zauważył, kiedy to się stało.
Doktor Ambroży spojrzał na małego chłopczyka w niebieskiej czapeczce z daszkiem.
Chłopczyk stał w drzwiach trzymając wiklinowy koszyczek, w którym coś się poruszało.
- No, co my tutaj mamy ? – zapytał doktor, a chłopczyk wyjął z koszyczka łaciatą świnkę morską.
- Jakaś chora jest...- powiedział smutno chłopczyk, a doktor uważnie obejrzał pacjentkę.
- Zdrowa jak rydz – orzekł. – Ale można by jej przyciąć pazurki.
Kiedy sięgnął do stojącej w rogu gabinetu szafki dwie postacie wślizgnęły się do poczekalni.
- Pewnie trzyma to w szpitaliku – szepnął najsilniejszy.
- Przecież w szpitaliku są zwierzęta, a To jest niebezpieczne – szepnął w odpowiedzi najmądrzejszy – to musi być...musi być...gdzieś tutaj ?
Rozejrzał się dokoła. W rogu poczekalni stała stara szafa. Na jej drzwiach naklejona była kartka , a na kartce napisane było czerwonym flamastrem :
POD ŻADNYM POZOREM NIE OTWIERAĆ
Najsilniejszy przekręcił klucz w zamku. Drzwi cicho zaskrzypiały i otworzyły się.
Tajemnicze Pudło zajmowało całą dolną półkę.
- Ostrożnie – szepnął najmądrzejszy, ale najsilniejszy zdążył już podnieść wieko
Na dnie pudła leżało coś, co na pierwszy rzut oka przypominało starą, szarą, flanelową szmatkę.
- E, nic tu nie ma – powiedział z rozczarowaniem najsilniejszy i w tej samej chwili
szmatka uniosła się w górę i znikła.
Dwie postacie wymknęły się na zewnątrz i schowały za rogiem bramy. Za chwilę na ulicy pojawił się mały chłopczyk z koszyczkiem. Podszedł do najsilniejszego i wyciągnął rękę.
- Dwa złote – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Najsilniejszy westchnął i wysupławszy z kieszeni monetę podał ją bratu.
- Idę na colę – powiedział chłopczyk w niebieskiej czapeczce i wepchnął bratu w ręce wiklinowy koszyk – Zanieś do domu, dobrze ?.
Ledwie skierowali się w stronę podwórza z krzaków wyszedł kot Czarownicy z dezaprobata kręcąc głową.
- Podobno wypuściliście...- urwał i złośliwie się wykrzywił. – Sami zresztą zobaczycie, co wypuściliście...
Na ławce pod wierzbą siedziała Magda. Miała jakąś niewyrazną minę, a przez oparcie ławki przewieszona była skakanka.
- Co jest ? – zapytał najsilniejszy, ale Magda tylko wzruszyła ramionami.
- Nic – odpowiedziała. Obok Magdy przysiadła Krecia. Zamknięta książka leżała na kocu, a Krecia majtała nogami w przód i w tył.
Najsilniejszy pomyślał, że kot Czarownicy musiał wszystko wypaplać Magdzie, i dlatego Magda wygląda na obrażoną.
- Ej, - odwrócił się w stronę najmądrzejszego. – Zaniosę Matyldę i pokopiemy piłkę.
Ale najmądrzejszy nie spieszył się do gry.
Z okna Szopena dochodziło senne, beznamiętne brzdąkanie.
- Ale nudy – westchnęła Magda.
Czarownica siedziała na stołeczku za domem i moczyła obolałe stopy w miednicy.
Ostatnimi czasy trochę więcej chodziła piechotą, głównie ze względu na wzrost liczby Czytelników Harry’ego Pottera
Gdyby jakimś cudem dowiedzieli się, że na podwórku przy Łopianowym Polu mieszka Czarownica, cały spokój diabli by od razu wzięli. Czarownica poruszyła palcami i pomyślała o tłumach małych okularników w pasiastych sweterkach z bliznami w kształcie błyskawic nabazgranymi szminką (zawsze tą najdroższą) mamy i zimny dreszcz przebiegł jej po plecach.
Choć udawanie kulawej staruszki nie przychodziło jej bez trudu, było to stanowczo lepsze niż rozdawanie autografów i lekcje jazdy na miotle. Dość problemów miała już z dziećmi z podwórka.
O właśnie – dzieci. Czarownica pomyślała, że ostatnio były jakieś dziwne, jakby nieswoje.
Snuły się po podwórku bezczynnie i nawet raz zdarzyło się, że zapomniały napełnić miseczki kociąt z pralni.
- Pewnie to przez ten upał – pomyślała. Liście drzew, klomb, chodnik, wszystko zdawało się być posypane szarym pyłem.
Czarownica gwizdnęła na palcach i ze sznurka do bielizny sfrunął kraciasty ręcznik. Starannie wytarła stopy i natarła je nagietkową maścią.
A potem cmoknęła i spod schodów przyczłapała para miękkich kapci.
Za złością zauważyła, że jej kot znowu odgryzł pompon – ale chyba bardziej wytrącił ją z równowagi fakt, że udawał cały czas filozofa i ogniście zaprzeczał jakoby w koszyku pod schodami miał ukrywać futrzane myszki i dzwoniące kulki.
Czarownica wylała wodę na ścieżkę, kazała odmaszerować stołeczkowi i udała się do kuchni.
Na stole siedział kot i zbierał z garnka śmietanę.
Czarownica zdjęła jeden z kapci, ale kot był szybszy. Zeskoczył na podłogę i dał susa na parapet.
- Zapchlony filozof – rzuciła z pasją Czarownica
A kot usiadł na ogrodowej ławce rozglądając się za jakimś innym kotem, do którego Czarownica mogła skierować swoje słowa.
Tymczasem Czarownica wypiła kubek herbaty z melisą i usiadła przy oknie. Napar musial podzuiałac błyskawicznie, bo przeszła jej cała złość i zapytała :
- Nie zauważyłeś przypadkiem nic dziwnego?
- Taaa… - kocur uśmiechnął się szeroko – Dzieci ze Strzeżonego bawią się w Indian
Emaliowany kubek wypadł z rąk Czarownicy i potoczył się po trawie.
- A nasze przestały się bawić! – wykrzyknęła Czarownica.
Kocur przeciągnął się i ziewnął.
- Pani Dora ze Strzeżonego pozbierała Nudę i zaniosła ją do doktora Ambrożego – wyjaśnił, jakby to była najzwyklejsza rzecz pod słońcem. – A te półgłówki, - ruchem łba wskazał najsilniejszego i najmądrzejszego, którzy nudzili się na boisku – wypuściły ją.
- Jeżeli ona się tu zadomowi… - Czarownica chwyciła się za głowę. – Leć po doktora… To znaczy biegnij – sprostowała widząc że kot zmierza w stronę miotły.
Kot cicho parsknął i przeskoczył przez mur. Minął Magdę i Krecię, które nudziły się przy trzepaku i zdyszany wpadł do stróżówki.
Po chwili doktor Ambroży powiewając peleryną szedł długimi krokami w stronę małego domku.
Narada trwała dość długo. W końcu na schodach ukazała się Czarownica z ogromną torbą na zakupy, a tuż obok – doktor Ambroży z gustownym koszykiem.
Dwójka najwyraźniej kierowała się w stronę sklepu.
Okrzyki Indian z osiedla apartamentowców słychać było już na ulicy.
- Flaki z olejem? – zadziwiła się sprzedawczyni. – Nikt tego nie kupuje… ale chyba powinnam mieć na zapleczu parę słoików.
Czarownica mocno utykając raz na lewą, raz na prawą nogę mełła pod nosem niespecjalnie miłe życzenia pod adresem Pani Dory.
Że też Ambroży musiał nabrać się na jej sztuczki!
Bowiem Pani Dora od dawna starała się o przyjęcie do Stowarzyszenia Czarownic, ale jako, że upierała się przy odkurzaczu, jej podanie leżało w kufrze i, prawdę mówiąc, zdążyły już dobrać się do niego myszy.
Kiedy opadł żar i słońce schowało się za dachem kamienic, a na podwórku zapadał zielony półmrok. Czarownica i doktor Ambroży wyszli na łowy.
Czarownica przesadnie hałasując ustawiała blaszane miski, a doktor Ambroży nakładał na nie porcje flaków z olejem.
A potem razem z Czarownicą ukryli się za krzakami.
Pierwszy kawałek nudy wypłynął spod drzwi Szopena – bo ten zmuszony był ćwiczyć do egzaminu. Szary strzępek opadł na miskę flaków i zaczął pochłaniać je głośno mlaskając.
Doktor Ambroży błyskawicznie machnął siatką na motyle i wpakował opierający się kawałek do parcianego worka.
Obok śmietnika małe kawałki nudy powłaziły do miski i biły się o jedzenie, dlatego schwytanie ich było dziecinnie proste. Reszta stawiała mniejszy lub większy opór, ale do północy parciany worek był pełny, a doktor Ambroży od stóp do głów ubrudzony był olejem.
- Moja peleryna – lamentował, ale Czarownica machnęła różdżką i plamy poznikały.
Ambroży przewiesił pelerynę przez poręcz krzesła, a Czarownica usiadła w fotelu i nalała sobie szklaneczkę porzeczkowego wina.
Pękaty worek leżący u jej stóp od czasu do czasu chrapał, aż się rozlegało.
- Wypadało by zanieść to z powrotem na Strzeżone. – kot odłożył fajkę i przeciągnął się. W głębi serca był bowiem pewien, że podrzucenie Nudy na podwórko było zemstą za pewien drobny incydent z huśtawką...
- Nie wypada – doktor Ambroży spojrzał na worek.
- W zasadzie nie wypada – powiedziała Czarownica.
- A ja bym się nie przejmował takimi detalami – mruknął pod nosem kot i wyskoczył do ogrodu.
Następnego dnia wszystko wróciło do normy. Najgrubszy już o świcie wybiegł do parku, najsilniejszy z najmądrzejszym rozegrali jeszcze przed szkołą mecz, a Harry napełnił miski kociąt.
A Nuda? Jako, że tata najgrubszego wyruszał niedługo w rejs Czarownica poprosiła go, by pozostawił worek na pierwszej bezludnej wyspie jaką napotka…

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!